I nadszedł ten dzień, kiedy trochę już oswojony z tunelami i
panującym ruchem na jedynej drodze wokół jeziora Garda postanowiłem zaliczyć
rowerową rundę dookoła akwenu. Wyszło nieco ponad 160 km, ale z dojazdem i
powrotem do Prabione. Jeśli zaczniecie start przy samym jeziorze, liczba kilometrów
będzie o 20 mniejsza. Przy okazji udało mi się dotrzeć do pierwszego włoskiego
browaru.
W ogóle ciężko określić ile dokładnie kilometrów
przejechałem, gdyż w tunelach nie działał gps, w związku z czym odległość wg
mapy na końcu wpisu jest, szacuję, o ok. 10 km mniejsza niż w rzeczywistości. Tak,
tunele zajmują dość istotną część jazdy wokół jeziora, dlatego moim priorytetem
było jak najwcześniejsze i jak najszybsze ich pokonanie. W ogóle to, idąc za
radą Fabioli, wybrałem zwykły dzień tygodnia na jazdę, gdyż w łikendy panuje tu
jeszcze większy ścisk. Później się okazało, że co prawda poniedziałek jest
zwykłym dniem, ale przed świątecznym wtorkiem, zatem mój wybór na niewiele się
zdał. Najwięcej tuneli jest po północno-zachodniej stronie Gardy, więc jechałem
w nich już przed godziną 7.00 (ciekawostką jest fakt, że w tutejszych „karawankach”
kręcono
Jamesa Bonda). Było pusto i bezpiecznie, ale i tak miałem włączoną
tylną lampę (nie wszystkie tunele są oświetlone, zwłaszcza te krótkie), na
sobie miałem jarzącą kurtkę przeciwdeszczową, a na plecak założony odblaskowy
pokrowiec. Warto mieć jeszcze jakąś lampkę z przodu, niestety, nie udało mi się
nic takiego tutaj kupić. Po stronie wschodniej też są tunele, ale zdecydowanie
jest ich mniej, w dodatku w większości są odkryte od strony jeziora, wydają się
zatem bezpieczne. Jeśli chodzi o samą w nich jazdę, najgorszy jest straszny
huk, który potrafi nieźle podziałać na wyobraźnię. Najbardziej zaś hałasują
motocykle, które słychać na długo przed tym, zanim da się je zobaczyć. Ale, jak
pisałem, wszystko jest kwestią przyzwyczajenia, tak samo jak ruch panujący na
drodze. Rano jest tu naprawdę błogi spokój. Niestety, z czasem pojazdów
przybywa, a już od godziny 9.00 zaczyna się robić tłoczno, zwłaszcza w
kurortach. Trzeba jednak przyznać, że kierowcy są wyjątkowo uważni, mało tego,
nie tracą cierpliwości, jeśli zdarzy nam się wyminąć stojący w korku samochód –
z prawej bądź z lewej strony. Wielokrotnie musiałem włączać się do ruchu w
kolumnę pojazdów i nigdy nie czekałem zbyt długo, zawsze był jakiś uprzejmy
kierowca, który zatrzymał się i mnie wpuścił. W ogóle to doszedłem do wniosku,
że szarżujący kierowcy mają tu problem z rowerzystami. Przez blisko 20 km
jechałem w grupie trzech włoskich półzawodowców siedząc im na kole. Jazda była
super, zwłaszcza, że udało mi się utrzymać ich tempo, szkoda, że ostatecznie zjechali
na nadbrzeże i dalej w pojedynkę musiałem walczyć z oporami powietrza. W każdym
razie gdy jeden z kierowców minął nas niebezpiecznie blisko, w górę poszły zaciśnięte
pięści, a z gardeł moich kompanów wydostały się jakieś włoskie k…wy. Dobrze, że
gość pojechał dalej, bo nie chciałbym być w jego skórze, gdyby udało się go
jednak dogonić.
Z czasem robiło się coraz cieplej i tłoczniej, a prawdziwa
gehenna zaczęła się przed miejscowością Peshiera, na wysokości licznych parków
rozrywki i sławnego Gardalandu. Droga z Werony była tak zakorkowana, że nie
dało się nią jechać, także dlatego, że brakuje tu poboczy. Ratowałem się jazdą
po drugiej stronie ulicy, po wąskim chodniku. A kiedy i jego nie było, to i
środkiem drogi, ale to nie jest bezpieczne, choć często praktykowane, zarówno
przez rowerzystów jak i motocyklistów. Taka męcząca jazda trwała około godziny,
kolejna podobna męczarnia spotkała mnie po południowo-zachodniej części
jeziora, gdzie tym razem auta wlekły się w kierunku Riva del Garda. Dość
powiedzieć, że cała południowa strona jeziora to praktycznie niekończący się kurort
z całą turystyczną infrastrukturą. Jest tu widokowo bardzo przyjemnie, ale, niestety,
tłoczno. Południowo-zachodnia część jeziora to także lokalizacja
craftowego browaru,
który sprzedaje swoje wypusty w butelkach (3,5 euro za 0,33 l). Co prawda bar
przy browarze jest otwierany dopiero od 16.00, ale pan z obsługi powiedział, że
w następnym budynku jest sklep, w którym można się zaopatrzyć. I faktycznie,
poza niezliczoną ilością wina było też i piwo, wciśnięte w róg sklepu. Cztery
zakupione butelki i miła obsługa wprawiły mnie w naprawdę radosny nastrój. Przed
sobą miałem ostatni odcinek drogi wokół Gardy z jeszcze jednym, ponad
kilometrowym tunelem. Ale jechałem nim już wcześniej, wiedziałem więc czego się
tam spodziewać. A potem, niestety, męczący, blisko 10-cio kilometrowy, podjazd
do Prabione, który naprawdę dał mi w kość, tym bardziej, że dźwigałem na
plecach butelki. Ale ostatecznie udało się: wyjechałem nieco po 6.00, z
powrotem byłem o 15.00. Przynajmniej godzinę zmarnowałem w korkach, ale i tak najważniejsze,
że w całości dotarłem do mety. Na czym mi najbardziej zależało
😀.
Mapa:
0 komentarze:
Prześlij komentarz