Austria

Alpy Wapienne. Droga do jeziora Schwarzensee.

Czechy

Góry Izerskie. Okolice Detrichova.

Polska

Karkonosze. Przełęcz Odrodzenie.

Czechy

Czeski Raj. Panorama z wieży widokowej Cisarsky Kamen.

Austria

Alpy Wapienne. Góra Schafberg.

piątek, 30 października 2020

Niezapomniane wakacje nad Jeziorem Genewskim (22.08 – 5.09.2020)

Tegoroczne dwutygodniowe wakacje spędziliśmy nad Jeziorem Genewskim i był to jak do tej pory najlepszy urlop wszechczasów, głównie za sprawą różnorodności czyli obecności na stosunkowo niedużym obszarze wody jak i wszechobecnych gór, w których dzięki rozbudowanej infrastrukturze pojawiły się nowe zaskakujące możliwości. Zapraszam do obszernej relacji z naszego pobytu w Szwajcarii i we Francji, będącej rodzajem przewodnika po najciekawszych atrakcjach regionu.

Jezioro Genewskie położone na styku dwóch krajów, Francji i Szwajcarii, jest zarówno największym jeziorem Zachodniej Europy jak i Alp, o linii brzegowej przekraczającej 200 km i powierzchni ok. 580 km kwadratowych. Największa głębina jeziora schodni poniżej 300 metrów pod lustro wody, najdłuższa rozpiętość jeziora sięga 72 km. Głównym dopływem jeziora jest rzeka Rodan, która zarazem jest jego jedynym odpływem. Z ciekawostek warto wspomnieć o występującym regularnym przypływie sięgającym… 4,4 mm oraz o polskim śladzie należącym do Adama Mickiewicza, który w latach 1839 – 40 był w Lozannie tworząc grupę wierszy nazwanych lirykami lozańskimi. A propos Lozanny, nasza wakacyjna miejscówka była położona dokładnie po drugiej stronie jeziora, vis-à-vis tego zasłużonego w historii szwajcarskiego miasta, i nazywała się Maxilly-sur-Léman. Niewielka francuska miejscowość oferowała spokój, a zarazem bliskość do wszystkich atrakcyjnych miejsc w okolicy. Jednocześnie, za sprawą wybudowanego w latach 30-tych XX wieku budynku dawnego hotelu Lumina, a obecnie apartamentowca, w którym mieliśmy wynajęte mieszkanie (na 3. piętrze), oraz położeniu na skraju jeziora byliśmy odseparowani od ruchu ulicznego, otrzymując w zamian zapierający w piersiach widok na jezioro i nieustający szum fal. 

Dawny hotel Lumina













 

Ze spraw praktycznych, w Maxilly-sur-Léman, 5 minut jazdy od Luminy, znajdują się dwa super markety (Intermarche i Lidl), niedaleko usytuowana jest także czynna od godz. 5.00 piekarnia, zaś szybki posiłek można zjeść na plaży w bufecie oferującym szaszłyki, burgery i sałatki. Podobnie jak w innych południowych krajach również we Francji i przygranicznym francuskojęzycznym regionie Szwajcarii w zwykłej dla Polaków porze obiadowej wszystkie restauracje są zamknięte. O ile we Włoszech pomiędzy 14.00 a 16.00 zjemy pizzę lub lazanię o tyle w rejonie Jeziora Genewskiego kuchnia restauracyjna jest o tej porze zamknięta. W pozostałych godzinach warto wcześniej zrobić rezerwację, by nie poczuć rozczarowania brakiem wolnych stolików. Jednak w wielu restauracjach i to się zmienia, i z reguły jeden bądź dwa stoliki trzymane są dla gości, którzy wpadli „z ulicy” i zapragnęli coś zjeść. Jeśli i to rozwiązanie zawiedzie zawsze na podorędziu jest doskonale zaopatrzony Intermarche oferujący np. gotowe makarony lub ryby, nic tylko wrzucić na patelnię, podgrzać i zjeść. Będąc w okolicach Jeziora Genewskiego warto spróbować fondue (potrawy z sera żółtego z dodatkiem wina i przypraw, spożywanej na ciepło z podgrzewanego kociołka), a także ryby z jeziora. Moje pierwsze w życiu fondue zjadłem na Wielkiej Przełęczy Św. Gotarda, w barze czynnym 24 godziny. Potrawę podano z chlebem w kociołku na podgrzewaczu ze świeczką.

Dwa słowa o pogodzie. Ponieważ Jezioro Genewskie leży pomiędzy Alpami (od strony południowo-wschodniej) a Jurą (od północnego zachodu) klimat jest nieco inny niż choćby w północnej części Włoch i należy do strefy umiarkowanej. Przez dwa tygodnie mieliśmy jeden dzień deszczu, temperatura w rejonie jeziora nie przekraczała 30 st. C, choć przez większość czasu oscylowała w granicach przyjemnych 25 stopni. To idealna pogoda zarówno na plażę jak i na uprawianie rozmaitych aktywności na powietrzu.

Sama „strefa umiarkowana” dla wielu może być myląca, bo i u nas mamy coś takiego. Tylko, że w Polsce nie ma palm i figowców oraz winnic na łagodnych północnych stokach. A nad Jeziorem Genewskim i owszem. Zieleń jest tu soczysta i uderza po oczach. Taki to umiarkowany klimat.

OK. Przejdźmy do najciekawszej materii wyjazdu, czyli do listy atrakcji, które podniosły nasze endorfiny na niespotykany do tej pory poziom.

Na zamek Chillon w czasy średniowiecza

Najbardziej znanym zabytkiem Jeziora Genewskiego jest położony w okolicach Montreux szwajcarski średniowieczny zamek Chillon, usytuowany na skałach wrzynających się w wody jeziora. Zamek został zbudowany z myślą o ochronie przesmyku pomiędzy jeziorem a Alpami, gdzie prowadził szlak przebiegający z północy na południe Europy. Swoje zadania obronne zamek pełnił od powstania (w okolicach XI wieku) do XVI wieku, kiedy został zamieniony na skład, arsenał i więzienie. W XVIII wieku zamek stał się własnością kantonu Vaud i tak jest do dzisiaj. Obecnie zarządzanie zabytkiem zostało powierzone prywatnej fundacji, która poza bieżącymi sprawami zajmuje się także prowadzeniem renowacji. Jeśli chodzi o ciekawostki warto wspomnieć, że jednym z najsłynniejszych gości zamku był Lord Byron, który zwiedzał obiekt w 1816 roku, opisując losy więźnia zamku Franciszka Bonivarda w poemacie romantycznym „Więzień Czylionu”. 





 

Wstęp do zamku kosztuje 13,5 CHF (w opcji bez przewodnika), w kasie zostaniemy zapytani z jakiego kraju pochodzimy otrzymując stosowną (także polskojęzyczną) broszurę. Zwiedzanie odbywa się ścieżką wiodącą pomiędzy punktami o narastającej numeracji, i zajmuje ok. 1,5 godziny. Największy kłopot to wolne miejsce na bezpłatnym parkingu przed zamkiem, ale po kilku nawrotach udało się odstawić auto. Mimo, że parking jest monitorowany to na stronie internetowej zamku pojawia się ostrzeżenie przed zostawianiem w pojazdach wartościowych rzeczy. Warto o tym pamiętać.

Koleją zębatą na szczyt Rochers de Naye

Jeśli jesteśmy w okolicach Montreux koniecznie trzeba wybrać się koleją zębatą na górę Rochers de Naye. Ten położony nad Jeziorem Genewskim kurort kojarzył mi się dotychczas przede wszystkim z kawałkiem „Smoke on the water” Deep Purple, którego tekst inspirowany był pożarem kasyna i unoszącym się nad jeziorem dymem. Szwajcarski kurort to także Festiwal Jazzowy, który na swoich scenach gościł nie tylko sławy muzyki jazzowej, ale np. Deep Purple właśnie, czy chociażby Prince’a. Od dzisiaj Montreux to także początek kolejki zębatej, której koniec sięga szczytu Rochers de Naye położonego na wysokości 2042 m n.p.m. Długość linii kolejowej to ok. 10 km, różnica wzniesień to aż 1575 m, nachylenie miejscami sięga 22 %. Czterowagonowy pociąg potrzebuje na pokonanie drogi ok. godziny, zatrzymując się po drodze na kilkunastu stacyjkach. Historia budowy tego cudu techniki sięga końca XIX wieku, kiedy najpierw zbudowano kolejkę z miejscowości Glion na szczyt góry, na początku XX wieku dołączono drugi odcinek z Montreux do Gion. Początkowo kolej była obsługiwana przez parowozy, od 1938 roku linia została zelektryfikowana. Mimo że cena biletu nie należy do niskich (70 CHF od osoby w obie strony) warto przeżyć tę jazdę: pociąg dość szybko wznosi się ku szczytowi, wjeżdża w tunele, mija wiadukty, toczy się po alpejskich łąkach. Nieruchomieje dopiero pod szczytem Rochers de Naye, gdzie znajduje się restauracja, a wyżej sam wierch, z którego rozciąga się niesamowity widok na leżące w dole Jezioro Genewskie. Widać stąd także Mont Blanc. Sam wierzchołek Rochers de Naye to dobry punkt początkowy do dalszych wędrówek po górach. 

Montreux



























 

Informacje praktyczne: kolejka wyjeżdża z dworca głównego Montreux (z peronu nr 8) co godzinę (siedemnaście minut po pełnej godzinie), auto można zaparkować na płatnym parkingu Donner (w cenie 1,5 CHF za godzinę), stąd do dworca jest nieco ponad dziesięć minut marszu. Bilet kupimy w kasie na końcu dworcowego tunelu.

Jeden z najpiękniejszych w Europie - Wąwóz Durnand

Kolejna atrakcja to szwajcarski Wąwóz Durnand położony około godziny drogi autem od Maxilly-sur-Léman, uważany za jeden z dziesięciu najpiękniejszych w Europie. Przez jego środek prowadzi drewniana kładka przyczepiona do urwiska i wznosząca się w górę wartkiego strumienia wraz z coraz wyżej położonymi kaskadami czternastu wodospadów. Trasa ma 330 stopni i pierwszy raz została udostępniona dla zwiedzających w 1877 roku. Ściany wąwozu również są połączone, za pomocą mostów, które dostarczają niezapomnianych wrażeń: raz, że są ażurowe i widać przez nie płynącą kilkadziesiąt metrów niżej górską rzekę, dwa, że kołyszą się na boki w trakcie przechodzenia. Nie polecam tej trasy osobom o słabych nerwach i z lękami wysokości. Wszystkich innych oszołomi piękno zakątka przeplatające się z surowym obliczem żywiołów.

Informacje praktyczne: przejście wzdłuż Wąwozu Durnand trwa około godzinę, auto można zostawić na bezpłatnym parkingu, wstęp wynosi 9 CHF. 















 

Wąwóz Mystérieuses i Jaskinia Nymphes

Nieopodal Wąwozu Durnand, zaledwie 25 km dalej w kierunku Chamonix-Mont-Blanc, leży kolejny szwajcarski wąwóz - Mystérieuses. Dostęp do niego jest bezpłatny, podobnie jak parking. Aby znaleźć się w pobliżu atrakcji trzeba zejść w dół leśną ścieżką (co zabiera około 25 minut) do miejsca, gdzie rozwidlają się szlaki i zaczyna się wisząca nad płynącym w dole potokiem drewniana kładka. Prowadzi ona w stronę kaskad wodospadów i do zejścia do Jaskini Nymphes, gdzie w niemal całkowitych ciemnościach i z wielkim hukiem roztrzaskują się hektolitry spadającej wody. Wrażenie jest niesamowite, w półmroku powoli pojawiają się piękne kształty omszałych od wilgoci skał a wszystkie zmysły zaczynają pracować na pełnych obrotach…










 

Tajemnicza Jaskinia Wróżek

„Kto zanurzy lewą dłoń w wodach zamkniętego w grocie wodospadu temu za sprawą magicznego pyłu wróżek spełni się marzenie” – to legenda towarzysząca Jaskini Wróżek (Grotte aux fées) położonej w miejscowości Saint-Maurice (niedaleko francuskiej granicy), która jako pierwsza w Szwajcarii w połowie XIX wieku została udostępniona do zwiedzania. Znajduje się tu jeden z najwyższych na świecie dostępnych dla turystów wodospadów, który opada z wysokości 77 metrów. Do jaskini prowadzi półkilometrowy oświetlony chodnik skalny, przy kasie (wstęp 10 CHF od osoby) znajduje się niewielki bufet, a parking oddalony o 10 minut marszu od wejścia do jaskini jest przez pierwsze dwie godziny bezpłatny. Co by tu jeszcze, acha, zdarza się, że czasami wróżki odprowadzają turystów z jaskini…








 

Wąwóz Trient

Niedaleko Jaskini Wróżek (dokładnie 15 km dalej na północ), w szwajcarskiej miejscowości Varnayaz, znajduje się Wąwóz Trient (Gorges Du Trient). Jest to przepięknie wyżłobiony przez wodę w skale przełom górskiej rzeki, która wcina się w masyw Mont Blanc na głębokość 200 metrów. Trasa zwiedzania ma długość kilkuset metrów i jest zawieszona ponad przepływającym w dole potokiem. Niesamowite, że takie niecodzienne miejsce oglądaliśmy sami, wokół żywej duszy nie licząc psa pana, który sprzedał nam bilety (w cenie 8 CHF od osoby). Pies był zresztą z nami tylko przez chwilę po czym wrócił do budynku z kasą i, co zobaczyliśmy po powrocie, rozłożył się na sofie…













 

Diabeł i jego dzieło -  Diabelski Most

Ale nie tylko Szwajcaria słynie z wąwozów. W okolicach Jeziora Genewskiego leży wąwóz Diabelski Most (Les Gorges du Pont du Diable), formacja skalna w okolicy francuskiej miejscowości La Vernaz, stanowiąca nieprzeciętną atrakcję turystyczną. Jej wyjątkowość polega na udostępnieniu do zwiedzania przejścia na wysokości ok. 50 m nad przepływającą przez przesmyk skalny rzeką. Ponieważ od góry skały są zasklepione turysta znajduje się w swoistej wąskiej i wysokiej jaskini mając pod stopami górski potok. Przechodząc w głąb wąwozu skalny sufit stopniowo zanika, by na końcu otworzyć się na majestatyczny las.  

Podwaliny pod dzisiejszy wygląd schodów i całego karkołomnego przejścia dał pod koniec XIX wieku lokalny cieśla uzyskując zgodę na budowę turystycznego przejścia nad wąwozem. Już po roku od rozpoczęcia prac na miejscu pojawili się pierwsi turyści. Ten, wydawałoby się, niemożliwy do zbudowania ludzkimi rękami pomost musiał powstać, jak głosi legenda, przy udziale samego diabła. I coś jest na rzeczy. Wystarczy spojrzeć na niemal pionowe schody by dostać gęsiej skórki. Aż trudno uwierzyć, że minęło ponad sto lat od chwili, gdy Diabelski Most przyszedł na świat…

Informacje praktyczne: przy obiekcie znajduje się bezpłatny parking, wstęp do Diabelskiego Mostu wynosi 18 euro/osobę.




















 

Yvoire – wieś tonąca w kwiatach i zanurzona w historii

Po zachodniej stronie Jeziora Genewskiego, niedaleko francusko-szwajcarskiej granicy, leży wieś Yvoire, której początki sięgają średniowiecza. Okolice wcześniej były eksplorowane przez Rzymian, z kolei pierwsze zabudowania pojawiły się pod koniec XIII wieku. Burzliwe dzieje tej francuskiej wsi o strategicznym położeniu (na cyplu) to osobna historia. Dość powiedzieć, że dzisiaj do bogatej przeszłości nawiązuje tutejszy zamek, kościół i liczne mury oraz zrewitalizowane zabudowania, z których większość stanowią restauracje i galerie. Wieś sama w sobie jest przepiękna, tonie w kwiatach, a dzięki nabrzeżu zyskuje dodatkowy punkt do obserwacji jej walorów. 


















 

Dotknąć dachu Europy…

Osobom, które nie boją się przestrzeni i wysokości proponuję wycieczkę w rejon dachu Europy, czyli wjazd na wysokość 3842 m n.p.m. na górę Aiguille du Mid skąd niemal na wyciągnięcie ręki jest Mont Blanc, najwyższa góra Starego Kontynentu. Wystarczy przejechać 100 km z okolic Jeziora Genewskiego do centrum Chamonix-Mont-Blanc, by niemal z marszu dostać się do wagonu kolejki linowej, która po kilkudziesięciu minutach wynosi turystów na lodowce. Górna stacja położona na skalistym szczycie Aiguille du Mid oferuje zapierające w piersiach widoki, z których najważniejszy to oczywiście panorama łagodnej kopuły Mont Blanc osiągająca pułap 4810 m n.p.m. Tu już naprawdę jest wysoko co wyraźnie czuć w płucach, przyspieszonym oddechu i ciężkich nogach. 



Łagodna kopuła Mont Blanc









Plastic box

















 

Informacje praktyczne: bilet powrotny kosztuje 65 euro od osoby, na szczycie możemy ustawić się w kolejce do „plastic box” – wystającego poza obręb budynku plastikowego prostopadłościanu, w którym sfotografujemy się na tle alpejskich wysokogórskich krajobrazów (przed wejściem do boxu musimy założyć specjalnie kapcie, wykluczone są selfie, zdjęcia robi nam druga osoba lub pan z obsługi).

Bujanie w obłokach na moście Peak Walk

Jeśli czujecie niedosyt wysokogórskich pejzaży polecam Most Peak Walk by Tissot i spacer po alpejskim lodowcu Glacier 3.000. Ta niebywała i niecodzienna atrakcja znajduje się w Szwajcarii i od 2014 roku przyciąga setki turystów. Sam most ma kształt kładki o długości nieco ponad 100 metrów i spina dwa wierzchołki góry Scex Rouge (2791 m n.p.m.). Jego elastyczna konstrukcja sprawia, że podczas marszu most się ugina, co czuć zwłaszcza gdy spaceruje po nim większa grupa osób. Po obu stronach kładki są przepaści, na górę z przełęczy Pillon, gdzie znajduje się parking, jeździ dwuodcinkowa kolej linowa.

W ramach biletu (w cenie 80 CHF od osoby) dostępne są bezpłatne jazdy na długim torze saneczkowym oraz wyciąg krzesełkowy, z którego skorzystaliśmy, żeby dostać się na lodowiec. Drepcząc po śniegu odbyliśmy blisko godzinną wycieczkę do zasilanej agregatem lodowcowej restauracyjki położnej pod skałą Quille du Diable (Diabelski Kil), gdzie wypiliśmy kawę i małe piwo. W drodze powrotnej ulepiliśmy bałwana i porzucaliśmy się śnieżkami. Coś niesamowitego! Jednak największe wrażenie zrobił na nas przeskok pomiędzy światami zimy na górze i lata na dole. Pory roku zmieniły się w ciągu zaledwie 20 minut, tyle ile mniej więcej przejazd kolejką. Koniecznie musicie tego doświadczyć!











































 

Rowerem na Wielką Przełęcz Świętego Bernarda

Jezioro Genewskie i okolice to także wymarzony raj dla rowerzystów. Każdy miłośnik dwóch kółek znajdzie tu coś dla siebie: od krótkich przejażdżek po okolicy, przez jednodniowe wyjazdy, aż po wyprawy trwające tydzień i dłużej. Ponieważ jeżdżę na rowerze szosowym rejon jeziora to upragniony teren dla podszlifowania kolarskich umiejętności. Pełen gór, a co ważniejsze, pokryty siatką asfaltowych dróg najwyższej jakości, które utrzymują swój doskonały stan nawet podczas sierpniowych… opadów śniegu.

Jeśli nie wierzycie wystarczy spojrzeć na zdjęcia. Dzień wcześniej mieliśmy w Maxilly-sur-Léman zmianę pogody: napłynęły niskie deszczowe chmury, które przesłoniły drugi brzeg jeziora. Tymczasem na wysokości powyżej 2 tys. metrów spadł śnieg. Przekonałem się o tym podczas 40-sto kilometrowej wspinaczki z Martigny na Wielką Przełęcz Świętego Bernarda, rozdzielającą Włochy i Szwajcarię. Położona na wysokości 2473 m n.p.m. znana jest z obfitych opadów śniegu, tyle że w czasie zimy. Tymczasem w najlepsze trwało lato… Mimo to drogowcy stanęli na wysokości zadania: alpejskie krowy brodziły w śniegu za to asfalt był czarny niczym winylowa płyta analogowa. Po trwającej 3,5 h jeździe dotarłem do przełęczy razem z wychodzącym zza chmur słońcem. Pojawiło się na niebie i oświetliło ostre, górskie szczyty. Po prostu bosko! To nic, że miałem w nogach prawie 2000 metrów podjazdów, a temperatura spadła do 3 st. Celsjusza. Byłem oszołomiony i zauroczony otaczającym mnie widokiem. Kto zresztą by nie był?

Kiedy emocje opadły, dopadł mnie głód. Kroki skierowałem do tutejszego baru na pierwsze w moim życiu fondue i małe piwo, na które w pełni zasłużyłem. W środku spędziłem blisko godzinę kontemplując i raz jeszcze przeżywając swój pierwszy w życiu wjazd na „Wielkiego Bernarda”.

Ale czekał mnie jeszcze szalony powrót w dół. Mimo, że na początku było zimno, im bliżej zielonych okolic tym temperatura rosła, tak by na koniec sięgnąć przyjemnych 20 stopni. Szczęśliwie dojechałem do parkingu CERN w Martigny, gdzie spakowałem się do auta. Kiedy odjeżdżałem na pożegnanie pozostał mi widok gór odbijający się we wstecznym lusterku samochodu. 








































 Mapa:

Rowerowa runda wokół Jeziora Genewskiego

Kolejnym rowerowym wyzwaniem było objechanie Jeziora Genewskiego. A skoro piszę o tym w czasie przeszłym oznacza to jedno: udało się! Zaliczyłem kolejne alpejskie jezioro, przejeżdżając 170 km, w większości po płaskiej, mającej niewiele ponad 600 metrów podjazdów, trasie. Była co prawda najeżona autami i gęstniała od ruchu samochodowego, ale po pierwsze, kierowcy jakby inni niż w naszych stronach (a dokładnie o wyższej kulturze jazdy), po drugie, przez większą część kursu jechałem po wyznaczonych ścieżkach rowerowych.

A jak w szczegółach wyglądał mój przejazd?

Z Maxilly-sur-Léman wystartowałem jeszcze przed świtem, podążając na wschód, do odległej o 16 km granicy. Do Szwajcarii dojechałem błyskawicznie wraz z porannym szczytem samochodowym. Już za granicą zjechałem z głównej drogi i do pierwszego celu, czyli Montreux, dojechałem asfaltowymi ścieżkami wyznaczonymi przez leśne dukty i pola uprawne. Przez miasto przejechałem opustoszałą nadjeziorną promenadą i wjechałem na trasę wylotową do Vevey, miasta, w którym ostatnie 25 lat swojego życia spędził Charlie Chaplin. Co prawda skończyła się bezpieczna ścieżka rowerowa, ale dla odmiany przesiadłem się na pas dla rowerów i busów (również trolejbusów) oddzielonych od reszty drogi grubą żółtą kreską. Notabene, na niektórych fragmentach drogi pas ten był szerszy niż droga dla aut! 










 

Za Vevey rozciągały się połacie winorośli uprawianych na łagodnych stokach tutejszych wzgórz, a winnice zapraszały na poczęstunek. Z trasy widać też było przepiękną panoramę jeziora i wyrastające w oddali alpejskie szczyty. 





 

Kolejne duże miasto na mojej trasie to Lozanna, widoczna, jak już pisałem, wprost z balkonu naszej miejscówki. Niestety, to nie była nawet połowa drogi, gdyż jezioro im bardziej na zachód tym mocniej wygina się na południe. Samo miasto minąłem dość szybko wjeżdżając na tereny mniej zurbanizowane, ze słabym, żeby nie powiedzieć, sennym ruchem samochodowym. Tutaj krajobraz zaczął się przekształcać w coraz bardziej płaski, a urbanizacja ustąpiła miejscu lasom i pustym polom. 









 

Tymczasem do kolejnego znaczącego punktu trasy, czyli ponad milionowej aglomeracji Genewy, wjeżdżaliśmy we trzech, to znaczy Kanadyjczyk, Bretończyk i ja. Skład powstał spontanicznie: najpierw przyłączył się do mnie biker z Kanady, potem dogoniliśmy Francuza, który przeprowadził nas przez zatłoczoną Genewę niczym kierowca Ubera. Dzięki niemu jakoś raźniej przejechałem po niebezpiecznie wyglądających ścieżkach rowerowych poprowadzonych przez środek ruchliwych skrzyżowań. Najważniejsze, że bezkolizyjnie dotarliśmy do symbolu miasta, czyli sławnej genewskiej fontanny, gdzie nasze drogi się rozeszły: Kanadyjczyk po zrobieniu selfie miał wracać do Lozanny, Bretończyk pojechał na obiad, ja zatrzymałem się na dłuższy postój przy marinie, ładując Garmina i kontemplując widok wyrzucanych w powietrze strug wody. 







 

Warto w tym miejscu napisać kilka słów o stylu jazdy tutejszych kierowców. To niesamowite, że zdarzały mi się sytuacje, w których wyjeżdżając z podporządkowanej drogi przepuszczano mnie pierwszego. Większość kierowców wyprzedzało mnie zjeżdżając na sąsiedni pas (a nie tylko od niechcenia markując wymijanie na przysłowiową gazetę), nie spotkałem piratów drogowych. Zaskakujące było też zachowanie innych bikerów. Zatrzymując się na poboczu drogi na zdjęcie lub po prostu na odpoczynek często słyszałem od przejeżdżających rowerzystów pytanie: ça va? Odpowiadałem z uśmiechem i kciukiem uniesionym w górę: everything is OK!

Za Genewą rowerowy świat skończył się wraz z przekroczeniem francuskiej granicy. Znikły pasy i trasy rowerowe, wjechałem na wąskie ruchliwe asfalty skazany na łaskę kierowców. Ale, jak już pisałem, uratowała nas wszystkich kultura jazdy. Bezpiecznie i w jednym kawałku dotarłem do puntu wyjścia, udając się od razu na zasłużone piwo. 


 

Przejechanie drogi wokół Jeziora Genewskiego zabrało mi około sześć i pół godziny jazdy. Atutami kursu są przepiękne krajobrazy widoczne z każdej strony i w miarę bezpieczna trasa. Minusem może być niewielkie pod kątem wysokości zróżnicowanie terenu, które nie pozwoliło zapomnieć o kręceniu. Ale znajdą się i tacy, którzy będą uważać to za dobrodziejstwo. Jakby nie było objazd Jeziora Genewskiego polecam wszystkim, szczególnie mniej wytrenowanym w górach rowerzystom!

Mapa przejazdu:

Odludne Jezioro Vallon

Jedna z dwóch rowerowych setek jakie wykręciłem w okolicach Jeziora Genewskiego zaprowadziła mnie do niewielkiego Jeziora Vallon położonego w Bellevaux, na granicy 1080 m n.p.m., w cichej dolinie, przez którą prowadził mało ruchliwy asfalt. Jezioro powstało w latach 40-tych zeszłego wieku przez osunięcie się ziemi i zablokowanie płynącej rzeki. Okolice w szczególności przyciągają wędkarzy i emerytów. To głównie dla tych ostatnich udostępniono łagodną ścieżkę poprowadzoną wzdłuż linii brzegowej. W okolicy jest też kilka uroczych restauracji oferujących lampkę białego wina na tarasie z widokiem na górski pejzaż. 






Jezioro Vallon












 Mapa trasy:

W drodze do szwajcarskiego Jeziora Hongrin

Drugą z rowerowych setek miałem przeznaczyć na Jezioro Hongrin. Jest to sztucznie utworzony akwen w szwajcarskich Alpach, do którego prowadzi malownicza, wznosząca się serpentynami wąska górska droga. Niestety, kilka kilometrów przed celem okazało się, że dalsza podróż jest niemożliwa, gdyż akurat w tym samym czasie szwajcarscy wojskowi urządzili sobie w okolicach jeziora ćwiczenia militarne. Skończyło się na podziwianiu łąk i słuchaniu krowich dzwonków przerywanych odgłosami wystrzałów. A do setki dokręciłem na szwajcarskich asfaltach przecinających uprawne pola w okolicach Villeneuve. 

















 Mapa:

* * *

I to mniej więcej tyle. Oczywiście opisane przeze mnie miejsca nie wyczerpują tutejszej oferty. Od naszej gospodyni otrzymaliśmy zestaw obowiązkowy, który nie pokrywał się z naszą marszrutą, jest tu więc zatem jeszcze więcej możliwości. Jeśli jednak chodzi o poziom ekscytacji –raczej nic więcej nie będzie w stanie przebić tego co zobaczyliśmy. Dotyczy to w szczególności gór.

Podsumowując, jeśli chcecie i macie możliwości spędzenia wakacji nad Jeziorem Genewskim jest duże prawdopodobieństwo, że będzie to Wasz najlepszy urlop w życiu. Do wszystkiego co wyżej opisałem należy jeszcze dodać zupełnie inną niż w naszym rejonie Europy kulturę, otwartość i mniejszy bądź zerowy poziom frustracji wśród tutejszych mieszkańców. I to naprawdę się czuje. Mimo że bogactwo jest tu obecne na każdym kroku a ilość Tesli, Bentleyów i Ferrari przypadająca na kilometr kwadratowy oszałamia, nie spotkałem się z chamstwem na drodze, nie mówiąc już o jakichkolwiek niekomfortowych sytuacjach w restauracji czy w sklepie. Wszechobecny jest uśmiech i poczucie pewnego wyluzowania mimo że życie jednak się toczy i każdy ma swoje problemy. Wygląda jakby wszyscy tu byli na lekkim rauszu mając gdzieś czy w kolejce zajmą pierwsze czy trzynaste miejsce. Dlatego po powrocie tak ciężko było nam przyzwyczaić się do rzeczywistości, bo chyba rację miał Kazik śpiewając przed laty, że: „Polacy są tak agresywni, a to dlatego, że nie ma słońca, nieomal przez siedem miesięcy w roku, a lato nie jest gorące tylko zimno i pada zimno i pada na to miejsce w środku Europy gdzie ciągle samochody są kradzione, a waluta to polski złoty”.

Ale żeby nie kończyć tak mało optymistycznie, zostawię Was ze scenką, która rozegrała się w jakiejś wioseczce pod Genewą dokąd odbiłem od jeziora w poszukiwaniu browaru (którego ostatecznie nie znalazłem). To było przed skrzyżowaniem, do którego zbliżałem się na rowerze. W tym samym czasie po głównej drodze toczył się dostawczak. Zgodnie z przepisami zatrzymałem się w oczekiwaniu na swoją kolej. Byłem pewny, że kierowca ciężarówki nawet na mnie nie spojrzał. Tymczasem samochód dojechał do krzyżówki, zatrzymał się, a gość w furgonetce dał mi znak ręką, żebym jechał. Uśmiechnąłem się, skinąłem głową w geście podziękowania i pierwszy przeciąłem rozwidlenie dróg. Myślicie, że to był wyjątek? Otóż nie, podobnych doświadczeń było przynajmniej kilka. Z takich kosteczek pozytywnej energii powstała tutejsza rzeczywistość, której nie można nie pokochać od pierwszego wejrzenia. Jeśli do tego dołożymy niepowtarzalne widoki i zapierające dech w piersiach krajobrazy otrzymamy prawdziwą namiastkę raju na ziemi. I tego raju życzę Wam z całego serca!