W okolicach zachodniej części Saskiej Szwajcarii byłem już
rowerem (
tutaj), tym razem wybraliśmy się tam dla odbycia pieszej wycieczki po
okolicznych skałkach. Przejście żółtym szlakiem pętlą wokół miejscowości Bielatal,
w tempie niespiesznym, zajęło nam (z krótkim postojem na frytki) około cztery
godziny. To wycieczka, którą gorąco polecam dla całej rodziny.
Bielatal (i pobliski Rosenthal) to leżące na uboczu od
głównych atrakcji Saskiej Szwajcarii miejsca, wypełnione urokliwymi skałkami i
gęsto porośniętym lasem. Na pierwszy rzut oka okolica nie zachęca do wędrówki,
gdyż wszystkich tych punktów, przez które biegnie szlak po prostu nie widać. Osłonięte
drzewami, zakryte przez wniesienia i zakręty terenu wyłaniają się stopniowo,
smakując coraz lepiej. Jeśli do tego doliczyć ciszę i nieliczne towarzystwo
innych turystów, mamy do czynienia z perełką i to niespełna sto kilometrów od
Bogatyni. Nie będzie przesadą jeśli napiszę, że chciałbym w tej ciszy spędzić
emeryturę :). Do opisu brakuje sąsiadujących ze skałkami pól rzepaku, na które
można się natknąć schodząc dosłownie kilka metrów ze szlaku. Mamy tu bowiem do
czynienia z sytuacją gdzie z jednej strony jest płaska jak stół przestrzeń, z
drugiej zaś wydrążona (najpewniej przez rzekę kilka milionów lat temu) dolina o
głębokości kilkudziesięciu metrów. Granicą pomiędzy doliną a płaskimi polami
biegnie właśnie szlak.
Z praktycznych informacji: samochód najlepiej zatrzymać na
parkingu kilkaset metrów przed willą Angela (tymczasowo bezpłatny, bo automat
się zbuntował). Pętla prowadzi żółtym szlakiem (jak na poniższym zdjęciu), my
poszliśmy trasą zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara. W nieco ponad więcej niż
połowie drogi szlak schodzi w dół, do tutejszych gospod i baru szybkiej obsługi
(gdzie podają najlepsze, jakie jadłem w życiu frytki). Potem znów wybiega w las
i w górę, w stronę następnych punktów widokowych.
Miejsce jest również ośrodkiem turystyki skałkowej, gdzie amatorów
tejże nie brakuje. Dla spragnionych głębszych doznań lecz nie wyekwipowanych
śmiałków polecam skałkę Sachsenstein przy końcu naszej wędrówki (oznaczonej na
mapie numerem 2). Pociągnięto tu pionowe drabiny na sam szczyt i już samo
wejście po jej stopniach uwalnia adrenalinę. Plecak trzeba zostawić na dole, w
połowie drogi znajduje się bowiem wąskie gardło, przez które ciężko się
przecisnąć nieco tęższej osobie, nie mówiąc o dodatkowych gabarytach na
grzbiecie. Na górze widać już tylko sąsiednie skałki i morze lasu. Zacny to
widok, wywołujący silną mieszankę strachu i podziwu.
Sam Bielatal powstał w miejscu kilku dawnych osad, których
korzenie sięgają XIV wieku. Rozwijające się z czasem zagłębie metalowe, na
którego produkcję składało się wytwarzanie młotów, lemieszy i kos, w XIX wieku
przeszło metamorfozę za sprawą zakładu wodoleczniczego. Swoich pracowników na
odpoczynek wysyłała tu firma Maggi, a od lat 90-tych XX wieku przyjeżdżają tu
dzieci poszkodowane w czasie wybuchu elektrowni w Czarnobylu. Nic dziwnego,
tutejsza zieleń i cisza ukoją nerwy i wprawią w dobry nastrój.
 |
Mapka z żółtym szlakiem |
 |
Willa Angela, kilkaset metrów przed nią znajduje się parking |
 |
Pierwszy z wielu punktów widokowych |
 |
Pole rzepaku, na horyzoncie Decinsky Snieżnik |
 |
Raj dla śmiałków |
 |
W dole centrum Bielatal |
 |
Orzechy w workach, u nas tylko głupek mógłby wpaść na taki rodzaj sprzedaży |
 |
Kto powiedział, że rowerem się nie da? |
 |
Tam byliśmy |
 |
Na tę skałkę można wejść po drabinach (poniżej) |
Mapka:
0 komentarze:
Prześlij komentarz