środa, 10 sierpnia 2016

Węgry cz. III – ścieżką rowerową dookoła Balatonu (9.08.2016)

Tym razem, dla odmiany, wybrałem się rowerem wzdłuż legendarnej ścieżki rowerowej prowadzącej dookoła Balatonu. W sumie przejechałem prawie 210 km po niemal płaskich jak stół terenach.
Ogólne wrażenie z wycieczki jest, niestety, poniżej moich oczekiwań. Być może w pamięci jest droga dla rowerów wokół niemieckiego Berzdorfer See, prowadząca tuż przy brzegu jeziora, gładka i niezbyt monotonna. Tymczasem Balaton oferuje i owszem, również i takie miejsca, lecz jest ich, niestety, zdecydowana mniejszość. Króluje monotonna trasa, często z groźnymi dla roweru nierównościami, biegnąca najczęściej daleko od akwenu. Ale po kolei.
Trasę zacząłem w Siófok poruszając się w kierunku wschodnim. Tutaj droga przebiega miejscami w ciekawych okolicach, na przykład wznosi się ponad toń jeziora i oferuje naprawdę przepiękne widoki. Wszystko jednak co fajne dość szybki się kończy. Po skręcie na północ, niemal cały wschodni brzeg Balatonu mijamy szerokim łukiem i jedziemy raz po chodniku, raz po osiedlowej drodze, rzadko po dedykowanej ścieżce. Na początku wjazdu na północną linię brzegową trasa wpada w coś, co można nazwać niemieckim standardem: jest gładko, droga przeznaczona jest tylko dla rowerów, są oznakowania poziome i pionowe. Trwa to, niestety, bardzo krótko, po czym znów wracamy do rzeczywistości, czyli nierównego asfaltu, wybojów, wysokich krawędzi, połatanej nawierzchni. Oczywiście są wyjątki, ale nie zmienia to faktu, że ring wokół Balatonu wymaga gruntownego remontu. Co gorsze, północna część ścieżki już zupełnie odbiega od linii brzegowej i to w najgorszy z możliwych sposobów. Jedziemy zatem wzdłuż gęstej od samochodów drogi, w huku i spalinach. Dodatkowym utrudnieniem, i to na całej trasie, są kiepskie oznaczenia. Niby jest ich sporo, ale w kluczowych momentach nagle okazuje się, że skręciłem nie tam, gdzie trzeba. Dość powiedzieć, że w okolicach Badacsony straciłem z oczu ścieżkę na blisko 10 km i musiałem jechać ruchliwą drogą. Z tego powodu należy bacznie rozglądać się za zielonymi tablicami oznaczającymi ring wokół jeziora. Czasami jednak i to nie pomaga.

Poranek i wschód słońca w Siófok






Krótki popis tego, jak powinien wyglądać szlak. Początek części północnej


Kościół na półwyspie Tihany




Jedna z licznych winnic

Stok Badacsony. Poniżej góra w pełnej krasie


Takich znaków trzeba się trzymać

Zamek Szigliget


Najciekawiej wygląda brzeg zachodni (może zrobiony pod austriackich turystów?). Trasa, co prawda, nie zbliża się do Balatonu, ale jednocześnie oddala się od tej piekielnej drogi. Nagle robi się cicho i nawet nawierzchnia jest do przyjęcia. Ten odcinek broni honoru całej ścieżki rowerowej i jest przeze mnie szczególnie polecany. 


Fragment wzorcowej zachodniej części trasy

Wraz z wkroczeniem na południową stronę brzegu czar pryska. Tu jedziemy przez niekończące się osiedla zbudowane tylko po to, by wczasowicze mogli mieć nie więcej niż 10 metrów do plaży. Nie ma dedykowanej trasy, zasuwamy po uliczkach, ciągle manewrując między tłumami turystów, nieustannie skręcając po krętej jak górska droga trasie. Jest to naprawdę najbardziej monotonny odcinek całego ringu, który wzbudza jedynie chęć jak najszybszego zakończenia. Niestety, do Siófok trasa dłuży się niemiłosiernie.
Miałem to szczęście, że ostatnie 90 km jechałem w towarzystwie Węgra Imre, który w zamian za to, że zgodziłem się jechać pierwszy i ciągnąć jego mtb w moim „tunelu powietrznym” postawił mi nawet piwo. Sporo gadaliśmy, więc czas aż tak bardzo się nie dłużył, a ponieważ był stąd, doskonale znał się na topografii ścieżki. Summa summarum, ostatecznie resztką sił dociągnęliśmy do Siófok, szczęśliwi jak dzieci. 

Część południowa czyli niekończące się kąpielisko

I to by było na tyle.
Na koniec cztery uwagi. Po pierwsze: ponieważ trasa jest płaska, jest jednocześnie wymagająca dla rowerzysty z uwagi na konieczność ciągłego pedałowania bez chwili odpoczynku. I trzeba być na ten wysiłek przygotowany. Po drugie: trzeba naprawdę uważać na dziury, niektóre potrafią być ukryte w cieniu drzew. Najbardziej ekstremalny przykład to wzdłużna rozpadlina: gdybym w nią wpadł, byłoby po kole. Po trzecie: w przeciwieństwie do Niemców czy Czechów, Węgrzy uznają wyższość pojazdów mechanicznych nad rowerami, a to oznacza, że nawet będąc na ścieżce rowerowej należy przy dojechaniu do skrzyżowania bezwzględnie ustąpić pierwszeństwa przejeżdżającym pojazdom. I to nieważne czy jest to ulica osiedlowa, czy droga międzynarodowa. Po czwarte: trasę można sobie skrócić wybierając podróż promem pomiędzy półwyspem Tyhany a miejscowością Szántód.

Mapa:



0 komentarze: