Tym razem, dla odmiany, wybrałem się rowerem wzdłuż
legendarnej ścieżki rowerowej prowadzącej dookoła Balatonu. W sumie
przejechałem prawie 210 km po niemal płaskich jak stół terenach.
Ogólne wrażenie z wycieczki jest, niestety, poniżej moich
oczekiwań. Być może w pamięci jest droga dla rowerów wokół niemieckiego
Berzdorfer See, prowadząca tuż przy brzegu jeziora, gładka i niezbyt monotonna.
Tymczasem Balaton oferuje i owszem, również i takie miejsca, lecz jest ich,
niestety, zdecydowana mniejszość. Króluje monotonna trasa, często z groźnymi
dla roweru nierównościami, biegnąca najczęściej daleko od akwenu. Ale po kolei.
Trasę zacząłem w Siófok poruszając się w kierunku wschodnim.
Tutaj droga przebiega miejscami w ciekawych okolicach, na przykład wznosi się
ponad toń jeziora i oferuje naprawdę przepiękne widoki. Wszystko jednak co
fajne dość szybki się kończy. Po skręcie na północ, niemal cały wschodni brzeg
Balatonu mijamy szerokim łukiem i jedziemy raz po chodniku, raz po osiedlowej
drodze, rzadko po dedykowanej ścieżce. Na początku wjazdu na północną linię
brzegową trasa wpada w coś, co można nazwać niemieckim standardem: jest gładko,
droga przeznaczona jest tylko dla rowerów, są oznakowania poziome i pionowe.
Trwa to, niestety, bardzo krótko, po czym znów wracamy do rzeczywistości, czyli
nierównego asfaltu, wybojów, wysokich krawędzi, połatanej nawierzchni.
Oczywiście są wyjątki, ale nie zmienia to faktu, że ring wokół Balatonu wymaga
gruntownego remontu. Co gorsze, północna część ścieżki już zupełnie odbiega od
linii brzegowej i to w najgorszy z możliwych sposobów. Jedziemy zatem wzdłuż
gęstej od samochodów drogi, w huku i spalinach. Dodatkowym utrudnieniem, i to
na całej trasie, są kiepskie oznaczenia. Niby jest ich sporo, ale w kluczowych
momentach nagle okazuje się, że skręciłem nie tam, gdzie trzeba. Dość
powiedzieć, że w okolicach Badacsony straciłem z oczu ścieżkę na blisko 10 km i
musiałem jechać ruchliwą drogą. Z tego powodu należy bacznie rozglądać się za
zielonymi tablicami oznaczającymi ring wokół jeziora. Czasami jednak i to nie
pomaga.
Poranek i wschód słońca w Siófok |
Krótki popis tego, jak powinien wyglądać szlak. Początek części północnej |
Kościół na półwyspie Tihany |
Jedna z licznych winnic |
Stok Badacsony. Poniżej góra w pełnej krasie |
Takich znaków trzeba się trzymać |
Zamek Szigliget |
Najciekawiej wygląda brzeg zachodni (może zrobiony pod
austriackich turystów?). Trasa, co prawda, nie zbliża się do Balatonu, ale
jednocześnie oddala się od tej piekielnej drogi. Nagle robi się cicho i nawet
nawierzchnia jest do przyjęcia. Ten odcinek broni honoru całej ścieżki
rowerowej i jest przeze mnie szczególnie polecany.
Fragment wzorcowej zachodniej części trasy |
Wraz z wkroczeniem na południową stronę brzegu czar pryska.
Tu jedziemy przez niekończące się osiedla zbudowane tylko po to, by wczasowicze
mogli mieć nie więcej niż 10 metrów do plaży. Nie ma dedykowanej trasy,
zasuwamy po uliczkach, ciągle manewrując między tłumami turystów, nieustannie
skręcając po krętej jak górska droga trasie. Jest to naprawdę najbardziej
monotonny odcinek całego ringu, który wzbudza jedynie chęć jak najszybszego
zakończenia. Niestety, do Siófok trasa dłuży się niemiłosiernie.
Miałem to szczęście, że ostatnie 90 km jechałem w
towarzystwie Węgra Imre, który w zamian za to, że zgodziłem się jechać pierwszy
i ciągnąć jego mtb w moim „tunelu powietrznym” postawił mi nawet piwo. Sporo
gadaliśmy, więc czas aż tak bardzo się nie dłużył, a ponieważ był stąd,
doskonale znał się na topografii ścieżki. Summa summarum, ostatecznie resztką
sił dociągnęliśmy do Siófok, szczęśliwi jak dzieci.
Część południowa czyli niekończące się kąpielisko |
I to by było na tyle.
Na koniec cztery uwagi. Po pierwsze: ponieważ trasa jest
płaska, jest jednocześnie wymagająca dla rowerzysty z uwagi na konieczność
ciągłego pedałowania bez chwili odpoczynku. I trzeba być na ten wysiłek
przygotowany. Po drugie: trzeba naprawdę uważać na dziury, niektóre potrafią
być ukryte w cieniu drzew. Najbardziej ekstremalny przykład to wzdłużna
rozpadlina: gdybym w nią wpadł, byłoby po kole. Po trzecie: w przeciwieństwie
do Niemców czy Czechów, Węgrzy uznają wyższość pojazdów mechanicznych nad
rowerami, a to oznacza, że nawet będąc na ścieżce rowerowej należy przy
dojechaniu do skrzyżowania bezwzględnie ustąpić pierwszeństwa przejeżdżającym
pojazdom. I to nieważne czy jest to ulica osiedlowa, czy droga międzynarodowa. Po
czwarte: trasę można sobie skrócić wybierając podróż promem pomiędzy półwyspem
Tyhany a miejscowością Szántód.
Mapa:
0 komentarze:
Prześlij komentarz