Austria

Alpy Wapienne. Droga do jeziora Schwarzensee.

Czechy

Góry Izerskie. Okolice Detrichova.

Polska

Karkonosze. Przełęcz Odrodzenie.

Czechy

Czeski Raj. Panorama z wieży widokowej Cisarsky Kamen.

Austria

Alpy Wapienne. Góra Schafberg.

poniedziałek, 25 lipca 2016

300 km na rowerze w jeden dzień! Do Forst przez Bad Muskau (23.07.2016)

Trasę tę pokonałem z jednego powodu – ustanowienia swojego najnowszego życiowego rekordu i przejechania 300 km na rowerze w jeden dzień. Drogę, którą sobie upatrzyłem znałem już poniekąd z wyprawy sprzed dwóch lat, kiedy to pojechałem do Bad Muskau. Tym razem trasę przedłużyłem o następne 30 km, aż do miasta Forst.
I od razu zacznę od pochwał i zachwytu nad stanem niemieckich tras rowerowych. Nie dość, że są oznaczone tak, że trudno się zgubić, to jeszcze ich stan jest ciągle udoskonalany. Tak, jak w przypadku odcinka drogi w okolicach Hirschwelde, gdzie w tym roku oddano do użytku nowo wytyczony fragment gładkiego jak stół asfaltu. Notabene, tam, gdzie droga odbiega od niemieckich standardów stoją znaki ostrzegawcze informujące o potencjalnych zagrożeniach. W sumie jest coraz bezpieczniej.
Za Görlitz ścieżka często biegnie z dala od głównych tras samochodowych, dlatego w mijanych po drodze niemieckich wioskach natkniemy się na punkty gastronomiczne i gospody, gdzie oprócz jedzenia znajdzie się i nocleg. Lecz generalnie trasa jest dość nudna i w skrócie wygląda tak: pola kukurydzy, las, pola dojrzałego zboża, las i znów pola kukurydzy, po których za chwilę wyłania się połać zboża. Jakby ktoś kilka razy sklonował gotowy kształt ścieżki. Nawet układ zakrętów się powtarza. I tak przez kilkadziesiąt kilometrów. Dopiero za Bad Muskau trasa przenosi się na mniej rolnicze tereny, a konkretnie biegnie wzdłuż wałów przeciwpowodziowych Nysy Łużyckiej. To i tak o niebo lepiej niż po polskiej stronie, gdzie ino gęste szuwary. 

Nowy most rowerowy w okolicach Hirschwelde

Wiadukt kolejowy w Zgorzelcu

Tereny leśne przecięte asfaltową ścieżką rowerową

Wzdłuż ścieżki natkniemy się także na często rozmieszczone zadaszone wiaty. Użytkowników za to jak na lekarstwo. Co jakieś pół godziny mijałem długodystansowca objuczonego czterema potężnymi sakwami, było kilka małych emeryckich grupek doświetlających sobie blask słońca ledami. Za to sporo amatorów pływania. Niemcy utworzyli tu niejedną firmę, która zarabia na wypożyczeniu pontonów, a potem na ich zwiezieniu razem z rozweseloną i, z reguły, dobrze już zaprawioną drużyną. 
W Bad Muskau objechałem potężny i pięknie zadbany Park Mużakowski rozciągnięty wokół zamku wzniesionego w XVI wieku, co jednak nie wyczerpuje tematu, gdyż kompleks parkowy rozciąga się również na polską stronę Nysy Łużyckiej. (Więcej na temat parku i historii można przeczytać tutaj). Z kolei 30 km dalej na północ znajduje się 20-tys. miasto powiatowe Forst (Lausitz) z zadbanym centrum i kilkoma zabytkami sakralnymi. Właśnie na obrzeżach tego miasta zakończyłem swoją eskapadę w stronę morza. Po krótkim odpoczynku ruszyłem w odwrotnym kierunku, czyli do gór. Niestety, okazało się, że od tej pory mam mniejszy lub większy wiatr w czoło, co przy kurczących się zapasach kalorii i ogólnym zmęczeniu nie pomagało rozwinąć przyzwoitych prędkości. W ogóle trasa, mimo że płaska, była wymagająca, a zasada, że nie pedałujesz – nie jedziesz, sprawdziła się tu jak nigdzie indziej. W górach można wypocząć na zjazdach, nad Nysą Łużycką praktycznie ich nie było, pozostało zatem pedałowanie. Trochę też kiepsko, bo późno, zaplanowałem obiad, dopiero na 250 km, w Zgorzelcu. Na samych batonach energetycznych i kanapkach też da się jechać, ale przecież nie tylko o kalorie chodzi, ale też i o smak. Generalnie najwięcej w plecaku miałem izotoników, „szotów witaminowych” i wody mineralnej. Ale i tak trzeba było dokupić. W sumie nie było tak źle: wyjechałem przed szóstą, wróciłem o 21.00, sama jazda zabrała mi 12 godzin, średnia przejazdu to 25 km/h. Pewnie mogło być lepiej. Najważniejsze, że nazajutrz w niedzielę wstałem o własnych siłach:)
A jeśli już jesteśmy przy podsumowaniach to: wypiłem 9 litrów płynu (w tym 3 litry wody mineralnej), zjadłem oprócz śniadania w domu - 5 batonów energetycznych, 2 kanapki XXL, 1 jabłko i obiad. I, jak pokazał Garmin, spaliłem 9651 kcal.

Zamek w Bad Muskau








Kościół w Forst

Centrum miasta


Tu kończę jazdę na północ, ścieżka biegnie dalej w stronę morza...

Po niemieckiej stronie Nysy Łużyckiej

Rothenburg


Mapa:



piątek, 22 lipca 2016

Kyjov w Czeskiej Szwajcarii. Fragmentem Köglerovej ścieżki dydaktycznej (17.06.2016)

Köglerova ścieżka dydaktyczna to jedna z najstarszych tego typu tras w Czechach, o długości 23 km, łącząca miejscowość Krásná Lípa z doliną w pobliżu miejscowości Kyjov oraz z Wilczą Górą. Jej twórca, Rudolf Kögler, udostępnił szlak w 1941 roku. Kilka lat później, po jego śmierci, ścieżka popadła w zapomnienie. Na nowo przypomniano sobie o niej dopiero w 2006 roku. W czasie ostatniej niedzieli przeszliśmy jej najbardziej spektakularny odcinek.
Mimo że pogoda nie była najlepsza i cały czas deszcz wisiał w powietrzu, udało nam się wykroić blisko dwugodzinne bezdeszczowe okienko na tę niezbyt forsowną wyprawę. Samochód zaparkowaliśmy w miejscowości Kyjov, u wejścia do doliny rzeki Křinice, tuż przy restauracji serwującej pyszne naleśniki z jagodami i śmietaną. W dalszą drogę wyruszyliśmy drogą asfaltową, która ciągnie się przez kilka kilometrów, docierając do granicy z Niemcami, a potem zawijając z powrotem do miejscowości Doubice. Z tego powodu jest doskonałym celem dla rowerzystów, którzy, obojętnie jakim typem roweru, mogą wjechać do serca czeskiej krainy, ale nie tylko dla nich. Można tu przyjechać całą rodziną, nawet z wózkiem dziecięcym. Po asfalcie jeżdżą jedynie rowery, ruch innych pojazdów jest zabroniony.
Kilkaset metrów od wejścia do doliny powinniśmy natknąć się na znak informujący o odejściu szlaku w stronę „Kinskeho vyhlidki”. Tam właśnie skręciliśmy, porzucając na jakiś czas asfalt i cichą, uroczą kyjovską dolinkę. W dalszą drogę ruszyliśmy szlakiem oznaczonym żółtym kolorem. Od razu znaleźliśmy się na schodach pośród skał, i tak było aż do powrotu na asfalt. Liczne przełomy skalne, drabinki, wąskie przejścia, punkty widokowe i marsz raz w górą, a raz w dół to cechy charakterystyczne tego odcinka ścieżki dydaktycznej. Po drodze, jak na tego rodzaju szlaku, znajdziemy przystanki z tablicami informacyjnymi, dotrzemy też do miejsca dawnego kultu religijnego. Trasa kończy się przy połączeniu z głównym asfaltowym traktem, którym wróciliśmy do punktu wyjścia. Kto szuka ukojenia nerwów, feerii zielonych barw, szumu rzeki, a przy okazji chce spalić trochę kalorii – ta trasa jest do tego idealna.
Na koniec drobna uwaga: w dni słoneczne jest tu o wiele więcej turystów, dlatego przy pobliskim imbisie otwierany jest płatny parking. Cena – 35 koron za cały dzień.

















Mapa:

wtorek, 19 lipca 2016

Hohnstein i Bad Schandau (16.07.2016)

Hohnstein to niemieckie miasteczko położone w Saskiej Szwajcarii, w pobliżu Pirny, nieco na uboczu od głównych atrakcji doliny Łaby. Słynie z zamku i atrakcyjnych ścieżek turystycznych. Stąd do kurortu Bad Schandau jest ok. 10 km bardzo urozmaiconą i malowniczą trasą. Wybrałem się do obu miejscowości w słoneczną i niezbyt, jak na lipiec, gorącą sobotę.
Zanim jednak przejdę do opisu trasy kilka słów dygresji na temat rowerów. Tak się akurat złożyło, że na blisko tydzień musiałem odstawić do serwisu szosowego Cannondale’a i wrócić do jazdy crossowym Cube’m, którym przecież jeszcze w tym roku pokonywałem setki kilometrów. Cube nie jest wcale takim złym rowerem i jeszcze całkiem niedawno górska przejażdżka to była spora przyjemność. Kiedy jednak odkurzyłem Cube’a okazało się, że ten jeszcze do niedawna doskonały i wychwalany rower to jednak spora ilość metalu, którą słabo da się jeździć. Miałem wrażenie, jakbym poruszał się w koleinach roztopionego, gęstego asfaltu, czyli jak przysłowiowa mucha w smole. Generalnie koszmar rowerzysty na jawie: pedałujesz, ale czujesz, że coś cię wstrzymuje, jakbyś ciągnął za sobą jakiś niewidzialny balast. W każdym razie z wielką ulgą wróciłem do „szosówki” i każdemu to polecam, mianowicie przesiadkę z crossa czy trekkinga na rower, który o niebo lepiej wykorzystuje siłę napędową cyklisty. Wcześniej czy później organizm przyzwyczai się do nieco innej pozycji i nawet plecak nie będzie przeszkodą. Za to frajda z jazdy gwarantowana.
Z ulgą odstawiłem Cube’a na zasłużony odpoczynek i na zachód ruszyłem rowerem szosowym. Większą część drogi do Hohnstein kilka razy przejechałem już w obu kierunkach. Nowością były dla mnie miejscowości Dolní Poustevna po czeskiej i Sebnitz po niemieckiej stronie granicy. Zwłaszcza to drugie miasteczko z urokliwym ryneczkiem i odnowionymi kamienicami może się turystom podobać. Stąd do Hohnstein jest kilkanaście kilometrów asfaltu wijącego się wśród pól uprawnych i pagórków. Do samego miasteczka wjeżdżamy jakby bez uprzedzenia, od razu wpadając na parking tuż przy zamku, którego początki sięgają XII wieku. Zbudowany przez Czechów na tutejszej skale, w XIV wieku stał się własnością saskiego księcia Fryderyka Łagodnego, przez wieki służąc jako więzienie i książęca siedziba łowiecka. W XX wieku zamek zajęli naziści i utworzyli w nim obóz koncentracyjny – przed wojną dla więźniów politycznych, natomiast w czasie wojny dla jeńców wojennych. Od zamku odchodzi uliczka w stronę zabytkowego centrum, a także szlaki piesze i rowerowe, w tym między innymi trasa prowadząca w stronę punktu widokowego położonego na pobliskiej skale. Warto przyjechać tu na cały dzień i odwiedzić nie tylko zamek, ale i kościół z XVIII wieku. 

Rynek w Sebnitz



W drodze do Hohnstein

I samo miasteczko


Górujący nad okolicą zamek


Atrakcją samą w sobie jest droga prowadząca z Hohnstein do Bad Schandau, początkowo serpentynami, później nieco bardziej prostymi odcinkami. Na jednym z zakrętów znajdziemy wyznaczony dla samochodów punkt widokowy na górę Lilienstein i nieco dalej położoną twierdzę Königstein. Potem wjeżdżamy na pola, za którymi czają się pełne uroku skały Saskiej Szwajcarii. Aż w końcu jest i Bad Schandau – w ostatnią sobotę kurort zapełniony turystami, jakże jednak miałoby być inaczej. Wszak dzień ciepły i wolny od pracy.
Tym razem miasteczko przejechałem w poprzek, skręcając w stronę parku zdrojowego. Dalszą część drogi pokonałem jadąc środkiem torów tutejszego tramwaju elektrycznego, którego linia powstała jeszcze w końcówce XIX wieku. Licząca ok. 8 km długości trasa tramwaju łączy centrum kurortu z wodospadem Lichtenhainer Wasserfall. 

Serpentyny


Punkt widokowy przy trasie


Jest i kukurydza

Nad  Łabą

Ślady dwóch wielkich powodzi, jakie nawiedziły Bad Schandau

Rynek kurortu

Koniec linii tramwajowej

Trasa z Bad Schandau do Hinterhermsdorf to także była dla mnie nowość, choć trzeba przyznać, że nieco żmudna (w przeważającej części droga jednak się wznosiła), dopiero w końcówce teren się wypłaszczył. Droga z asfaltowej zmieniła się w terenową, był to więc znak, że wjechałem do serca Saskiej, a później (po przekroczeniu zielonej granicy) także Czeskiej Szwajcarii. Kiedy znów pojawił się asfalt, oznaczał początek kilkukilometrowej urokliwej dolinki rozpoczynającej się lub kończącej (w zależności od punktu widzenia) w miejscowości Kyjov (skąd niebawem relacja). Stąd do Bogatyni zostało nieco ponad 40 km drogi. 

Mapka: