Hohnstein to niemieckie miasteczko położone w Saskiej
Szwajcarii, w pobliżu Pirny, nieco na uboczu od głównych atrakcji doliny Łaby.
Słynie z zamku i atrakcyjnych ścieżek turystycznych. Stąd do kurortu Bad
Schandau jest ok. 10 km bardzo urozmaiconą i malowniczą trasą. Wybrałem się do
obu miejscowości w słoneczną i niezbyt, jak na lipiec, gorącą sobotę.
Zanim jednak przejdę do opisu trasy kilka słów dygresji na
temat rowerów. Tak się akurat złożyło, że na blisko tydzień musiałem odstawić
do serwisu szosowego Cannondale’a i wrócić do jazdy crossowym Cube’m, którym
przecież jeszcze w tym roku pokonywałem setki kilometrów. Cube nie jest wcale
takim złym rowerem i jeszcze całkiem niedawno górska przejażdżka to była spora
przyjemność. Kiedy jednak odkurzyłem Cube’a okazało się, że ten jeszcze do
niedawna doskonały i wychwalany rower to jednak spora ilość metalu, którą słabo da się
jeździć. Miałem wrażenie, jakbym poruszał się w koleinach roztopionego, gęstego
asfaltu, czyli jak przysłowiowa mucha w smole. Generalnie koszmar rowerzysty na
jawie: pedałujesz, ale czujesz, że coś cię wstrzymuje, jakbyś ciągnął za sobą
jakiś niewidzialny balast. W każdym razie z wielką ulgą wróciłem do „szosówki”
i każdemu to polecam, mianowicie przesiadkę z crossa czy trekkinga na rower,
który o niebo lepiej wykorzystuje siłę napędową cyklisty. Wcześniej czy później
organizm przyzwyczai się do nieco innej pozycji i nawet plecak nie będzie
przeszkodą. Za to frajda z jazdy gwarantowana.
Z ulgą odstawiłem Cube’a na zasłużony odpoczynek i na zachód
ruszyłem rowerem szosowym. Większą część drogi do Hohnstein kilka razy
przejechałem już w obu kierunkach. Nowością były dla mnie miejscowości Dolní
Poustevna po czeskiej i Sebnitz po niemieckiej stronie granicy. Zwłaszcza to
drugie miasteczko z urokliwym ryneczkiem i odnowionymi kamienicami może się
turystom podobać. Stąd do Hohnstein jest kilkanaście kilometrów asfaltu
wijącego się wśród pól uprawnych i pagórków. Do samego miasteczka wjeżdżamy
jakby bez uprzedzenia, od razu wpadając na parking tuż przy zamku, którego
początki sięgają XII wieku. Zbudowany przez Czechów na tutejszej skale, w XIV
wieku stał się własnością saskiego księcia Fryderyka Łagodnego, przez wieki
służąc jako więzienie i książęca siedziba łowiecka. W XX wieku zamek zajęli
naziści i utworzyli w nim obóz koncentracyjny – przed wojną dla więźniów
politycznych, natomiast w czasie wojny dla jeńców wojennych. Od zamku odchodzi
uliczka w stronę zabytkowego centrum, a także szlaki piesze i rowerowe, w tym
między innymi trasa prowadząca w stronę punktu widokowego położonego na pobliskiej
skale. Warto przyjechać tu na cały dzień i odwiedzić nie tylko zamek, ale i
kościół z XVIII wieku.
|
Rynek w Sebnitz |
|
W drodze do Hohnstein |
|
I samo miasteczko |
|
Górujący nad okolicą zamek |
Atrakcją samą w sobie jest droga prowadząca z Hohnstein do
Bad Schandau, początkowo serpentynami, później nieco bardziej prostymi
odcinkami. Na jednym z zakrętów znajdziemy wyznaczony dla samochodów punkt
widokowy na górę Lilienstein i nieco dalej położoną twierdzę Königstein. Potem
wjeżdżamy na pola, za którymi czają się pełne uroku skały Saskiej Szwajcarii. Aż
w końcu jest i Bad Schandau – w ostatnią sobotę kurort zapełniony turystami,
jakże jednak miałoby być inaczej. Wszak dzień ciepły i wolny od pracy.
Tym razem miasteczko przejechałem w poprzek,
skręcając w stronę parku zdrojowego. Dalszą część drogi pokonałem jadąc środkiem
torów tutejszego tramwaju elektrycznego, którego linia powstała jeszcze w
końcówce XIX wieku. Licząca ok. 8 km długości trasa tramwaju łączy centrum
kurortu z wodospadem Lichtenhainer Wasserfall.
|
Serpentyny |
|
Punkt widokowy przy trasie |
|
Jest i kukurydza |
|
Nad Łabą |
|
|
Ślady dwóch wielkich powodzi, jakie nawiedziły Bad Schandau |
|
Rynek kurortu |
|
Koniec linii tramwajowej |
Trasa z Bad Schandau do Hinterhermsdorf to także była dla
mnie nowość, choć trzeba przyznać, że nieco żmudna (w przeważającej części
droga jednak się wznosiła), dopiero w końcówce teren się wypłaszczył. Droga z asfaltowej
zmieniła się w terenową, był to więc znak, że wjechałem do serca Saskiej, a później
(po przekroczeniu zielonej granicy) także Czeskiej Szwajcarii. Kiedy znów
pojawił się asfalt, oznaczał początek kilkukilometrowej urokliwej dolinki
rozpoczynającej się lub kończącej (w zależności od punktu widzenia) w
miejscowości Kyjov (
skąd niebawem relacja). Stąd do Bogatyni zostało nieco
ponad 40 km drogi.
Mapka:
0 komentarze:
Prześlij komentarz