Korzystając z ostatnich dni urlopu wybrałem się w pochmurny
wtorek rowerem do Budziszyna, obecnie bardziej znanego jako Bautzen, niemieckiej
stolicy Górnych Łużyc. Przy okazji wizyty w mieście udało mi się dostać do wnętrz
browaru, mimo teoretycznie zamkniętych jeszcze drzwi.
Jazda po nudnych niemieckich asfaltach, na których poza
licznym ruchem samochodów nic się nie dzieje (mijamy tylko wzniesienia i dołki,
najczęściej zaś długie proste odcinki), nie należy do pasjonujących. Urozmaiceniem
od trasy, po której w większości trzeba nieustannie pedałować jest ścieżka
rowerowa od Löbau (czyli Lubij) do Budziszyna, po której też, niestety, trzeba
kręcić, ale miejscami trasa idzie przez pola, kawałek lasu, są jakieś zakręty. Koniec
końców jednak opłaca się. Mordęgi (bardziej psychiczne niż fizyczne) trasy z
nawiązką oddaje starówka stolicy Górnych Łużyc. Dość powiedzieć, że w swojej
ponad tysiącletniej historii miasto było w rękach niemieckich, polskich,
czeskich i węgierskich, co widać w obrębie tej zabytkowej dzielnicy. Oprócz
międzynarodowych inspiracji na rozwój miasta mieli także wpływ osiedleni tu w
VI w. n.e. Górnołużyczanie, czyli Serbowie łużyccy. Do tzw. przebudzenia narodowego
Łużyczan doszło w XIX wieku, kiedy w Budziszynie powstało towarzystwo
gimnazjalne i wydawano gazetę, a na początku XX wieku otwarto w mieście Dom
Serbski. W 1890 roku Serbołużyczanie stanowili 15 % mieszkańców miasta (3225
osób) oraz 33 % powiatu, i odgrywali dużą rolę w kształtowaniu kultury, ale
także sportu. W czasie II wojny światowej Dom Serbski został zburzony przez
oddział SS, samo miasto w wyniku walk ucierpiało w ponad trzech-czwartych.
Po II wojnie światowej, kiedy miasto było w NRD, odbywały
się zjazdy Łużyczan i festiwale kultury łużyckiej. Dzisiaj, w tym prawie 40-sto
tysięcznym mieście, o obecności Serbołużyczan możemy przekonać się niemal na
każdym kroku, pod postacią choćby podwójnego nazewnictwa obecnego na
tabliczkach z nazwami ulic.
Co się tyczy wspomnianego na początku
browaru, udało mi się dostać
także do wnętrza restauracji, w której warzone jest piwo. Nie było to nic
trudnego, gdyż wszystkie drzwi do przybytku były otwarte, a w piwnym ogródku
miły jegomość dopijał poranną kawę. Kiedy mnie zobaczył, przywitał się, a ja
spytałem o możliwość kupienia kilku butelek piwa. Restauracja była co prawda o
tej porze zamknięta, ale bez problemu dostałem to, o co prosiłem. W sumie za
niecałe 3 euro kupiłem trzy różne półlitrowe lagery. Po zrobieniu fotek wnętrza
opuściłem mojego miłego gospodarza, który, jak się okazało, był tutejszym piwowarem
nadzorującym przebieg warzenia.
|
Restauracja i browar |
|
Instalacja do warzenia |
|
Moje zakupy |
Mapa:
0 komentarze:
Prześlij komentarz