Sobota 5.12 była dla niemieckiej elektrowni Hagenwerder
dniem Sądu Ostatecznego. Dzień później, w wietrzną niedzielę, wybrałem się w
rejony dawnego zakładu z misją sfotografowania pozostałości po wyburzonym
obiekcie. Okazuje się, że było ich całkiem sporo.
Grudniowo-mikołajkowy łikend należał do ciepłych aczkolwiek
słońcu towarzyszył silny południowy wiatr. Do Hagenwerder jechało się zatem
lepiej niż z górki, prawdziwe kłopoty pojawiły się w drodze powrotnej. Ale to
dopiero miało nastąpić, tymczasem znalazłem się na szlaku po niemieckiej
stronie Nysy Łużyckiej. Remontowana w tym roku ścieżka rowerowa nie ma już
żadnych przerw w asfaltowej nawierzchni i sunie się po niej jak po
autostradzie. Dodatkową atrakcją, co może zabrzmi dziwnie, był brak liści na
drzewach i przerzedzony stan gałęzi. Moim oczom ukazały się bowiem fragmenty
lasów skrywane do tej pory przez bujną zieleń: nowe polskie słupki graniczne i
ruiny przystanków kolejowych. Ruch jak na grudzień nawet spory. Spotkałem dwóch
niemieckich emerytowanych rowerzystów i kilku spacerujących. Ogólnie miło i
zacisznie.
Niemiecki asfalt nad Nysą Łużycką |
Przystanek w Posadzie |
Klasztor St. Marienthal |
O wiele więcej żywych dusz kręciło się pod elektrownią
Hagenwerder. Gruzowisko ściągnęło ciekawskich Niemców, którzy pod ogrodzeniem
robili sobie rodzinne ujęcia. Ta, mająca niegdyś wpływ na opinię „czarnego
trójkąta” elektrownia, zaprzestała swojej trującej działalności w latach
90-tych. Mimo wyburzenia kominów, jeszcze do minionej soboty ponad okolicę
wznosiła się jej produkcyjna część. Szara i budząca grozę z daleka, z bliska okazywała
się miejscem, które powoli porządkowała przyroda. W wielkich otworach pojawiły
się samosiejki, w hali zagościły ptaki. Jeszcze kilka lat a stałaby się
pomnikiem przyrody, takim obszarem „Natura 2000”.
Ale nie doczekała. W sobotę wyburzono jej najwyższą część
pozostawiając nad ziemią trzypiętrowy fundament. Była kopalnia, jest jezioro,
była elektrownia, są wiatraki – ekolodzy lepiej by nie wymyślili.
A tak wyglądała przed zburzeniem |
Zawróciłem i przez przejście graniczne w Ostritz wjechałem
do Polski. Potem, mając wiatr w czoło, przedostałem się do Lutogniewic i
Andelki. Do Bogatyni dotarłem umordowany, jakbym cały czas wspinał się na
jakąś górę. Na szczęście było całkiem ciepło.
W drodze powrotnej - widok z Lutogniewic |
Na dawnym przejściu granicznym w Andelce |
Dla tych, którzy chcą zobaczyć zburzenie Hagenwerder – link.
Mapka
1 komentarze:
W sumie to ja nigdy nie słyszałam o jakieś katastrofie, ale to pewnie dlatego że aż nie była taka straszna. Mimo wszystko ja bardzo cenię sobie współpracę z dostawcami prądu jak https://poprostuenergia.pl/ dzięki którym mam pewność, że moje rachunki za energię elektryczną cały czas będą jednymi z najniższych.
Prześlij komentarz