Z ambitnych planów na ostatnią sobotę lutego ponownie zostały nici. Wizja jazdy pod mroźny wiatr skutecznie ostudziła moje zapędy i
dlatego wybrałem krótszą trasę. Mimo to i tak wyszło 100 kilometrów. Niestety, z
uwagi na aurę, była to najwyżej w połowie przyjemna wyprawa.
Co ciekawe, gdy wyjeżdżałem przed ósmą z Bogatyni było mi o
wiele cieplej niż kiedy do niej wracałem po 13-stej. I to mimo panującego o
poranku mrozu – termometr wskazywał wówczas pięć kresek poniżej zera. Przed
południem zerwał się wschodni wiatr, który nie ustąpił do końca dnia, działając
jak klimatyzacja. Dzięki niemu, pomimo dodatniej temperatury, w rzeczywistości zapanowały
siarczyste mrozy. W kolejny łikend również nie będzie litości - szykujcie
puchówki.
Niewiele brakowało, a wróciłbym do domu (i to prawdopodobnie
na nogach) po przejechaniu zaledwie nieco ponad 20-stu kilometrów. Na
podjeździe pod Lückendorf łańcuch zaczął samowolnie przeskakiwać na sąsiednie
koronki. Kiedy zatrzymałem się na dokładną inspekcję okazało się, że trzpień częściowo
wydostał się z ogniwa łańcucha. Dalsza jazda groziła całkowitym jego zerwaniem.
Na szczęście miałem ze sobą skuwacz, w który zaopatrzyłem się po pierwszej tego
typu awarii w rowerze Cube. Wysmarowany brudem, ale z naprawionym łańcuchem
ruszyłem w dalszą drogę. Wam również polecam zakup tego narzędzia i to wraz ze
spinką dopasowaną do posiadanego rodzaju łańcucha. Mimo, że jego zerwanie to
nader rzadka awaria, niemniej kiedy już do niej dojdzie przysparza z reguły
ogromnych kłopotów związanych z dotarciem do domu.
Najdalszym celem zaplanowanym na ten dzień miało być czeskie
miasto Varnsdorf. Zanim jednak tam dojechałem odwiedziłem (już nie wiem który
raz) niemieckie miasteczko Jonsdorf, znany kurort Gór Łużyckich. Ta rdzenna
niemiecka miejscowość istniała już w XVI wieku, a turystykę zaczęto tu uprawiać
od 1841 roku, kiedy otwarto pierwszy zakład wodoleczniczy. Miasteczko nabrało
blasku zwłaszcza po inauguracji nitki kolejki wąskotorowej w 1890 roku. Tak oto
znane wcześniej z produkcji kamieni młyńskich z tutejszych piaskowców
miasteczko na przestrzeni niewielu lat zmieniło się także pod względem
architektury. Dotychczasową konstrukcję szuchulcową budynków zaczęły wypierać
konstrukcje stałe zaś promocja turystyki zaczęła przysparzać coraz więcej
zysków. W XX wieku w Jonsdorfie powstał park zdrojowy, scena leśna i lodowiska,
a także Dom Motyla.
Więcej o miejscowości można przeczytać tutaj.
Lückendorf |
Pole golfowe z widokiem na Hvozd |
Nonnenfelsen - tutaj na niemieckich turystów-emerytów zawsze można liczyć |
W jeziorku znów jest woda |
Do Varnsdorfu z Jonsdorfu jest raptem kilka kilometrów. Ale
mimo, że Varnsdorf to typowo niemiecka nazwa, sama miejscowość jest czeska a w
dodatku nie jest wsią („dorf” to po niemiecku właśnie wieś). Prawa miejskie
Varnsdorf otrzymał w 1868 roku a więc niespełna kilkanaście lat po powstaniu z
połączenia kilkunastu tutejszych wiosek. W XIX wieku Varnsdorf należał do
Austro-Węgier i był znanym ośrodkiem przemysłowym produkującym len, zwanym
Małym Manchesterem. Na początku XX wieku miasto wydostało się spod
serbołużyckich wpływów i znalazło się w granicach niepodległej Czechosłowacji. Dziś
ma ponad 15 tys. mieszkańców i dla znawców jest przede wszystkim siedzibą
browaru Kocour, który na niedawnym festiwalu piwnym w Brnie otrzymał Złotą
Koronę czeskich browarów kraftowych. Sam browar to nie tylko piwo, ale
restauracja i, co może zainteresować najmłodszych, także mini-zoo i plac zabaw.
Po zaopatrzeniu się w tutejsze produkty i przepakowaniu plecaka ruszyłem na
wschód.
Luž w kilku
odsłonach
|
Breiteberg |
Brama wjazdowa do Mekki czeskiego browarnictwa |
Sobotnie zakupy |
Jak już pisałem – do Bogatyni wracałem w towarzystwie
czołowych podmuchów mroźnego wiatru. I z przyjemnym ciężarem na plecach.
Mapka:
0 komentarze:
Prześlij komentarz