W sobotę pierwszy dzień prawdziwego lata w tym roku.
Zrealizowałem zatem plan wyjazdu sprzed tygodnia do zapory Quitzdorf niedaleko
Niesky. Wracając do domu wdrapałem się rowerem na szczyt Hochstein leżący w
granicach góry Königshain. W sumie przejechałem 147 km, czyli całkiem sporo.
Sam dojazd do zalewu Quitzdorf był mało ciekawy. Po
niemieckiej stronie pola uprawne graniczyły z wiatraki i nie rzucającymi się w
oczy miasteczkami. W jednym z większych, Rychbach, zanim natrafiłem na właściwy
wyjazd zwiedziłem wszystkie możliwe trasy wylotowe. W każdym razie nieźle się tam
przez jakieś dobre pół godziny plątałem. O dziwo, także i w tych rejonach
ścieżki rowerowe nie należą do rzadkości, a ostatnie kilkanaście kilometrów
przed zbiornikiem to już sama rozkosz: asfalt bez skrzyżowań i męczących zmian
strony drogi. Taka wręcz idealna ścieżka prowadzi prawdopodobnie aż do Niesky.
Żeby trafić do tamy należy na wysokości miejscowości
Jankendorf odbić w lewo (są drogowskazy). Potem nagle robi się cicho i
wjeżdżamy na teren czegoś w rodzaju naszej Witki. W porównaniu z najeżonym
infrastrukturą zalewem Berzdorfer See, Quitzdorf to miejsce, gdzie diabeł mówi
dobranoc. W planie miałem objechać zbiornik, ale z uwagi na brak ścieżek rowerowych
wzdłuż linii brzegu – odpuściłem. Teren poprzetykany jest za to trasami dla
pieszych, znajduje się tu również ośrodek z domkami letniskowymi. Samochodem
można się zatrzymać przed szlabanem ośrodka i pospacerować to lasem, to plażą.
Jeśli chodzi o samą tamę, spodziewałem się czegoś w rodzaju Witki. Tymczasem
budowla jest skromna, żeby nie powiedzieć miniaturowa. Quitzdorf to dobre
miejsce dla lubiących pływać, zarówno kraulem jak i łódką.
Tama - nie robi wrażenia
Zalew Quitzdorf
Przebiegające kangury to zmora tutejszych dróg
Niemiecka Witka
Samotny biały żagiel
To nie fatamorgana
Po krótkim odpoczynku ruszyłem w kierunku Bogatyni, czując
to, co rowerzyści „uwielbiają” najbardziej, a więc wiatr od czoła. Na górę
Königshain, pod którą znajduje się tunel autostrady nr 4 wjeżdżałem od strony
północnej, ale najlepiej dostać się tam od południa, od miejscowości o tej
samej nazwie. Przed drogą na szczyt Hochstein znajduje się bezpłatny parking.
Jest on usytuowany w pobliżu nieczynnej stacji kolejowej, której pozostałości
można tu jeszcze podziwiać. Kończące się niedaleko tory kolejowe gładko przechodzą
w kilkukilometrową asfaltową ścieżkę rowerową. Nic w każdym razie się nie
zmarnuje.
Po drodze do Hochstein
Totenstein
Jeziorko
Na horyzoncie Landeskrone
Mój rower pośrodku
Wieża a raczej platforma widokowa
Zamiast torów - ścieżka rowerowa
Wracając do Königshain – warto przed szczytem odbić w prawo
(patrząc od strony parkingu) i dojść do skalnego zamku Totenstein położonego
obok urokliwego jeziorka. Sam szczyt Hochstein to miejsce złożone z restauracji (www.hochsteinbaude.de), 22-metrowej wieży widokowej (wejście bezpłatne) oraz
ciekawych skałek. Przeżyciem samym w sobie jest zdobycie wieży, która potrafi
zrobić wrażenie na osobach o słabszych nerwach. Nieco poniżej wierzchołka, na
skrzyżowaniu szlaków, znajduje się muzeum granitu z jeziorkiem. Tam niestety,
nie dotarłem, a szkoda.
W każdym razie Königshain jest ciekawszą odmianą mocno
obleganej pobliskiej góry Landeskrone, jest też bardziej rozległa i zaciszna. Nie
imponuje wysokością, niemniej łączy w sobie wiele atrakcji, których często
próżno szukać w wyższych partiach gór.
Dla niedowiarków
Najnowsza płyta irlandzkiego multiinstrumentalisty Gavina Dunna realizującego kolejną płytę projektu Miracle of Sound
2 komentarze:
Ciekawy blog, dobrze się czyta - szkoda że trasy dystansowo nie dla przeciętnego rowerzysty :-)
Będą i takie, musimy się tylko z S. zgrać co do wspólnego wypadu, cierpliwości:)
Prześlij komentarz