W sobotę kontynuowałem, tym razem z S., pogłębianie
znajomości Jonsdorfu i okolic, choć celem była czeska osada Myslivny, znana u
nas jako miejsce spotkań i zawodów rzeźbiarzy władających piłą spalinową. Stąd
zaledwie kilkadziesiąt minut spaceru do najwyższego szczytu Gór Łużyckich Luż
(niem. Lausche, 793 m n.p.m), gdzie przebiega czesko-niemiecka granica i skąd
roztaczają się ciekawe widoki. Niestety, na Luż można się dostać jedynie
piechotką, więc warto tu przyjechać samochodem kierując się w stronę parkingu w
Horní Světlá lub zostawiając pojazd w miejscowości Waltersdorf. Druga opcja
jest dłuższa i niestety trzeba pokonać sporą różnicę wzniesień. Jednak widok z
góry zdecydowanie nagradza wysiłek (sprawdzone w poprzednim sezonie).
Dworzec kolejki wąskotorowej w Bertsdorf |
A to już koniec torów w Jonsdorfie |
Jak na Niemkę może być |
Nonnenfelsen |
I jeszcze jeden miły widoczek z Jonsdorfu |
Pogoda dopisała, jedynie wiatr mógłby być nieco bardziej
boczny a najlepiej w plecy. Niestety, wiał w paszczę i w dodatku do południa
był przenikliwie zimny. Ale jak na pierwszym dzień wiosny nie ma co narzekać. W
Jonsdorfie dwóch niemieckich kierowców sprawdzało na nas stan swoich klaksonów.
Nic w tym dziwnego: w regionie, w którym najlepszymi samochodami jeżdżą wiekowi
emeryci może się przecież zdarzyć wypadek. Stąd Niemcy wolą minimalizować
ryzyko, bo emerytura to najlepszy dla nich czas. Poza wnętrzami samochodów są
na ścieżkach trekingowych, suną rowerami, cały region Zittauer Gebirge (Gór
Łużyckich) to raj z ośrodkami medycznymi i sanatoriami. Polscy schorowani
emeryci mogą tylko o takiej starości pomarzyć. Jeśli więc zdarzy się, że nie możesz
dogonić jakiegoś rowerzysty, prawdopodobnie jedzie nim niemiecki emeryt.
Z Jonsdorfu do Myslivny dotarliśmy leśną ścieżką biegnącą obok
Nonnenfelsen. Droga pnie się tu systematycznie ku górze, trzeba więc uzbroić się
w cierpliwość (i siły). Po osiągnięciu Waltersdorf warto zaliczyć punkt
widokowy przy hotelu Rübezahlbaude. Stąd do Myslivny są niecałe 2 km.
Luż |
Waltersdorf |
Parking przy
hotelu Rübezahlbaude
|
W samej czeskiej
osadzie życie toczy się leniwie. Ulica latem zapchana turystami, teraz była wyludniona.
Gdzieniegdzie leżały resztki śniegu, niektóre rzeźby z drewna wciąż stały
przykryte folią ochronną. Słońce przygrzewało, wiatr się uspokoił, kupiliśmy
piwo. W tym błogostanie minęła prawie godzina.
Główna i jedyna uliczka w Myslivny |
Tu zima jeszcze się nie skończyła |
Wnętrze Lužickiej Boudy w Myslivny
|
W drodze powrotne odbiliśmy do Dolni Světlá, skąd ruszyliśmy
na Krompach (w pierwszym zrywie nie tą drogą, sorry).
Z Czech ponownie wjechaliśmy
na niemiecką ziemię w Jonsdorfie i stąd już cały czas w dół kierując się na
Hartau. W sumie miła przejażdżka po kraju, który mógłby być moją ojczyzną. Może
w następnym wcieleniu...
I jeszcze mapka
Tradycyjnie coś do posłuchania, tym razem ze Szwajcarii
0 komentarze:
Prześlij komentarz