Ostatni etap z Novégo Města nad Metují do Bogatyni liczył
145 km, jednak z uwagi na to, że miał 1763 m podjazdów i został przejechany na
końcu, bez potrzebnej regeneracji, był dla mnie najcięższy. W sumie z Rzeszowa
do domu przebyłem drogę o długości 1001 km, pokonując 9331 m przewyższeń,
spalając ponad 34 tys. kcal. To wszystko w osiem dni i z przyklejoną do roweru
przyczepką!
Piątek był ostatnim dniem rowerowego wyzwania. Zaczął się
dość późno, bo przed godziną dziewiątą od dość łagodnej trasy po Pogórzu
Orlickim. Dodatkowo miałem sprzyjający wiatr, boczny, a czasem nawet w plecy. Co
najważniejsze, było słonecznie. W ogóle pogoda przez cały wyjazd była jak na
zamówienie, spadło na mnie może dwadzieścia kropel deszczu.
W nieodległym sąsiedztwie od miejsca startu zatrzymałem się
na chwilę przy barokowy zespole dawnego szpitala Kuks, założonym w 1694 roku.
Pierwotnie obszar służył jako kurort-rezydencja hrabiego F. A. Šporka z
pałacem, łaźniami, gościńcami, teatrem, torem wyścigowym i biblioteką. Z uwagi
na odkrycie w tym miejscu wód mineralnych sława kurortu przekraczała granice
państwa. Obecnie znajduje się tu siedziba Czeskiego Muzeum Farmacji, a
rewitalizacja całego miasteczka położonego nad Łabą kosztowała ponad pół
miliarda koron. W piątek było tu bardzo spokojnie, niemal w ogóle bez turystów,
co dodatkowo roztaczało wokół obiektu tajemniczą aurę.
Kuks |
Kolejne kilometry trasy biegły, podobnie jak dzień
wcześniej, przez wsie i nieduże czeskie miejscowości, wciąż po dość mało
pofałdowanym obszarze. Dopiero kiedy wjechałem do powiatu Semily skończyły się
żarty, a zaczęły podjazdy. Z drugiej strony wkroczyła we mnie nadzieja, że
podołam trasie, wszak granica libereckiego kraju (w którym położone jest miasto
Semily) graniczy z Bogatynią. Inna sprawa, że ten administracyjny obszar Czech
jest naprawdę dość duży. Zaś od miejscowości Železný Brod, granicy
Czeskiego Raju, były już same góry. Tutaj dostałem naprawdę w kość, a końcowy
górski akcent czekał na mnie na drodze z Liberca w kierunku Frýdlantu. Powoli,
robiąc kilka przystanków dla złapania oddechu, wjechałem do Albrechtic, by już
z wielką radością rzucić się ku ostatecznemu zjazdowi niemal pod sam dom. Trasę
skończyłem o godz. 18.00.
Karkonosze |
Železný Brod |
Železný Brod |
Najważniejsze, że w jednym kawałku i z całym zabranym w
trasę dobytkiem wróciłem do Bogatyni. Sprzęt nie nawalił, nie miałem żadnych
niebezpiecznych przygód, a ludzie, których spotkałem zawsze gotowi byli
udzielić mi informacji czy też pomóc, jak chłopak przenoszący ze mną przyczepkę
przez tory kolejowe w Słowacji. Logistycznie było jedno potknięcie, w Muszynie,
kiedy okazało się, że oczekiwano na mnie z noclegiem dzień wcześniej, ale i z
tym dość szybko sobie poradziłem. Ogólnie bardzo miło wspominam cały wyjazd,
jestem też pod wrażeniem zdolności własnego organizmu do pokonywania codziennych
ponad stukilometrowych wyzwań. Teraz czas na regenerację i, niestety, powrót do
rzeczywistości. Do kolejnego wyzwania!
Mapa
0 komentarze:
Prześlij komentarz