piątek, 24 lipca 2020

(Prawie) tydzień w austriackim Tyrolu (13 – 18.07.2020)

Spełniło się moje marzenie, czyli próba rowerowych sił w najwyższych górach Europy (w Alpach). Nieprzypadkowo wybór padł na austriacki Tyrol, gdyż właśnie tu znajduje się drugi w kolejności najwyższy w UE punkt, do którego można dojechać po asfalcie (pierwszy to Veleta w hiszpańskich górach Sierra Nevada). Niestety, tym razem pogoda pokrzyżowała nam szyki i nie udało się pojechać drogą lodowcową z doliny Ötztal. Dostaliśmy się za to na lodowiec Kaunertal oraz wjechaliśmy na legendarną, znaną z wyścigów Giro d’Italia, przełęcz Stelvio osiągając swoje życiowe wyniki (2.758 m n.p.m.). Te niesamowite pod względem krajobrazowym miejsca zasługują na co najmniej kilka następnych wizyt.

Naszą bazę stanowiła urocza, położona na uboczu od głównej drogi przelotowej, turystyczna wioska Kappl. Stąd do początków interesujących nas tras było od kilkunastu do kilkudziesięciu kilometrów jazdy autem. Na pierwszy ogień poszedł lodowiec Kaunertal, który stał się naszym celem następnego dnia po przyjeździe. Miejscem startu było miasteczko Prutz, gdzie do szczytu prowadzi ponad 30-sto kilometrowy kawałek asfaltu. Droga na górę składa się z dwóch niemal równych odcinków przedzielonych sztucznym zbiornikiem Gepatsch-Stausee. Do akwenu jest w miarę łagodnie, po minięciu jeziora zaczyna się właściwy podjazd. Na tym etapie największą trudność stanowiły ścianki o nachyleniu 16, a miejscami 18 procent, o długościach dochodzących do 0,5 kilometra. Warto przy tym pamiętać, że na głównym podjeździe nie ma żadnych punktów gastronomicznych, dlatego płyny musimy zabrać ze sobą. Ich brak jest groźny, bo może spowodować odwodnienie, a w rezultacie odwrót z podjazdu. Co do samej drogi na szczyt, ta jest mało ruchliwa, niewielu jest tu też śmiałków na rowerach. Są za to niespodziewanie nagradzani, tak jak my, uniesionym kciukiem kierowcy wystawionym przez otwarte okno zjeżdżającego ze szczytu SUV-a. Generalnie, i potwierdziło się to również przy podjeździe na przełęcz Stelvio, drogi są tu bezpieczne, a kierowcy ostrożni, z atencją mijając rowerzystów. Co by jednak nie mówić, podjazd jest ciężki i bez odpowiedniego przygotowania sukces może być poza zasięgiem organizmu. Pewnym pocieszeniem są znaki powbijane na zakrętach, informujące o osiągniętej wysokości i pozostałych do pokonania podjazdach, które tym bardziej są pomocne im bliżej jest do mety. Istotna informacja jest taka, iż jeśli będziecie wjeżdżać na szczyt rowerem szosowym, a nie dysponujecie nogami ze stali, warto wymienić tylną kasetę na lżejszą, na 32, a nawet 34 zęby wokół największej koronki. Dzięki temu wykonacie więcej obrotów korbą, ale siła włożona w pojedyncze 360 stopni będzie o wiele mniejsza. 

Nasz pensjonat


Centrum Kappl


Widoki z okna


 
 
Połowa podjazdu na Kaunertal

Najwyższy szczyt to lodowiec Kaunertal





















Na szczycie pod lodowcem Kaunertal znajduje się restauracja, jest tu też stacja kolejki gondolowej wynosząca narciarzy na wyższe poziomy. Temperatura całkiem znośna, 10 st. C, a w promieniach słońca jeszcze cieplej. Niemniej, należy pamiętać o zabraniu ubrań na przebranie, które przydadzą się także przy zjeździe. Ten odbył się tą samą drogą, do Prutz, ponad 30-sto kilometrowym przyjemnym pochyłym odcinkiem. W sumie trasa zajęła nam ok. 4,5 godziny czystej jazdy przy średniej prędkości 17,8 km/h.

Kaunertal, tu kończy się asfalt













Po dniu przerwy, w czwartek, zdecydowaliśmy się na zdobycie drugiego podjazdu, tym razem włoskiej przełęczy Stelvio. Mimo niezbyt ciekawych prognoz pogody podjęliśmy wyzwanie, co ostatecznie okazało się bardzo dobrą decyzją. Poza krótkotrwałym deszczem, który złapał nas w połowie podjazdu, aura była raczej sprzyjająca, a brak upału pomógł nam lepiej pokonać różnicę wysokości. A ta była podobna do Kaunertal, tyle że wjechaliśmy o 8 metrów wyżej, na wysokość 2.758 m n.p.m. Sam podjazd rozpoczęliśmy w miejscowości Prato allo Stelvio, już po włoskiej stronie Alp. Stąd na przełęcz jest 25 km czystego podjazdu. Na pocieszenie pozostaje świadomość, iż Włosi drogę na Stelvio zaprojektowali nieco łagodniej niż Austriacy. Ścianki tu również występują, ale są krótsze i o nieco mniejszym nachyleniu. Sama przełęcz to najwyżej położona przejezdna przełęcz w Alpach, spina Włochy ze Szwajcarią, ale też trzecią odnogą schodzi do Włoch. Powrót można zatem zaplanować aż dwiema innymi trasami. My zjechaliśmy na stronę szwajcarską, skąd wróciliśmy do Włoch, do miasteczka Glorenza, na czekające na nas auto (wielkie podziękowania dla Grzesia!). 

Wieża zatopionego kościoła na sztucznym jeziorze Lago di Resia

Twórca muzeum i autor rzeźb z kości


Podjazd na Stelvio














Sama przełęcz przywitała nas niską temperaturą, a uczucie zimna potęgował wiatr i niewielkie opady deszczu ze śniegiem. Przed zimnem schroniliśmy się w tutejszym barze, w którym spędziliśmy prawie dwie godziny przed czekającym nas zjazdem. W sumie pokonaliśmy ok. 1800 m podjazdów, cała trasa zajęła nam 3 h i 40 min. 



Stelvio













Umowny trójstyk granic (rzeczywisty leży w górach) i początek Szwajcarii








W piątek, mimo zaklęć i próśb, pogoda była fatalna, odpuściliśmy zatem wjazd z doliny Ötztal na lodowiec Rettenbach. W zamian udaliśmy się autem na 22-dwu kilometrową płatną trasę Silvretta-Hochalpenstraße, jedną z najpopularniejszych dróg widokowych w austriackich Alpach. W najwyższym punkcie szlaku znajduje się wybudowany dla celów tutejszej elektrowni zbiornik Silvretta Stausee, położony na 2032 m n.p.m. i zasilany m.in.: wodami z lodowców. Przy okazji odwiedziliśmy sztuczny akwen Kops Stausee, z charakterystyczną, podwójnie wygiętą, 55-cio metrową tamą. Zbiornik położony jest na wysokości 1800 m n.p.m. i został wybudowany w latach 1962-69.

Droga Silvretta

Zbiornik Silvretta
















Jezioro Kops












Krótki, niespełna tygodniowy pobyt w Austrii zakończyliśmy spacerem nad kilkudziesięciometrowy wodospad Visnitzer położony z drugiej strony doliny Paznaun. Jego szum towarzyszył nam przez cały pobyt w Kappl, stając się jeszcze jednym symbolem tego co piękne, surowe, wymagające i, niestety, z bogatyńskiej perspektywy, odległe. Niemniej, zakochani po uszy w Tyrolu, obiecaliśmy sobie, że jeszcze nie powiedzieliśmy ostatniego słowa i wkrótce tu wrócimy. Oby jak najszybciej :)

Dolina Paznaun


Wodospad Visnitzer





Mapy:



0 komentarze: