środa, 3 lutego 2016

Do browaru Cvikov (30.01.2016)

Do miejscowości, w której przed nieco ponad rokiem otwarto podwoje nowego browaru miałem wybrać się jeszcze w poprzednim sezonie, ale jakoś pogoda nie sprzyjała. Tymczasem już w styczniu pojawiło się cieplejsze okienko, choć mocno wietrzne. Bez głębszych rozmyślań wyruszyłem na południowy zachód, aby zaliczyć pierwszą tegoroczną setkę. Przy okazji był to test mojego nowego roweru.
Browar w Cvikovie, małej miejscowości położonej na trasie pomiędzy Libercem a Děčínem, otwarto 29.11.2014 roku. Można by sądzić, że koniec listopada to nie jest dobry moment na otwieranie czegokolwiek (no może poza butelką kilkunastoletniej whiskey), tym bardziej browaru. A jednak ze zdziwieniem na własne oczy ujrzałem tłumy kłębiące się pod budynkiem restauracji i w jej wnętrzu. Pogoda była o wiele gorsza niż w czasie ostatniej soboty (jeśli nie liczyć wiatru) – temperatura w okolicach zera, duża wilgotność, uczucie mrozu. Nie odstraszyło to jednak Czechów od uczczenia święta narodowego trunku. I co by nie mówić, browar działa już drugi rok. Powoli odgruzowywany z ruin (podobnie jak pobliski pivovar we Frýdlancie) przyjmuje gości od jedenastej rano. Oferuje nie tylko złocisty trunek, można tu też dobrze zjeść. Piwa nalewają do kufli i do butelek typu PET (1,5 litra), które można zabrać ze sobą (w cenie ok. 70 koron). Nazwy piw pochodzą między innymi od turystycznych atrakcji Gór Łużyckich, a dokładnie od wierzchołków szczytów: Klíč, Hvozd, Luž. Aktualnie w ofercie jest 6 rodzajów piw, w tym dwa o nieco większym ekstrakcie (16 i 14 stopni Plato). 


Od lewej: Zámecký vrch, Hvozd i Sokol

Od lewej: Ortel i przyprószony śniegiem Klíč


Zabudowania browaru


Przy zakupie piwa w PET-kach obowiązuje samoobsługa


Moje zakupy


Listopad 2014 roku: otwarcie browaru

Hvozd, Bogatynia jest z drugiej strony

Krompach

Upragniona niemiecka ziemia

Panorama Hradka

Jeśli zatem nie liczyć silnego wiatru tegoroczna wyprawa do browaru Cvikov nie przypominała tej sprzed półtora roku, kiedy z powodu zimna walczyłem o życie wybierając drogi prowadzące podjazdami (wtedy robiło się cieplej). Miała też dodatkową wartość w postaci pierwszego dłuższego testu mojej nowej szosówki Cannondale Synapse. Zdecydowałem się na zmianę roweru z uwagi na możliwość pokonywania większych dystansów. A w związku z tym, że rower nie jest typową „wyścigówką”, lecz przedstawicielem segmentu „endurance”, umożliwia o wiele dłuższe spędzanie czasu w siodełku i podróże nie tylko po gładkich asfaltach. Jeśli chodzi o dokładne testy, zainteresowanych odsyłam do internetu. Dość powiedzieć, że po spędzeniu pięciu godzin na rowerze nie odczułem żadnych ubocznych skutków zmiany ułożenia ciała a karbonowa rama i system tłumienia drgań doskonale poradził sobie z nierównościami i mniejszymi dziurami w asfalcie. Średnia przejazdu wzrosła (na czym najbardziej mi zależało), zaś zjazdy i płaskie odcinki stały się areną do uzyskiwania życiowych rekordów prędkości. Słaba strona to konieczność wożenia plecaka: szkoda obciążać 9-cio kilogramowy rower sakwą i żelastwem. Cóż, trzeba będzie wzmocnić mięśnie pleców.
Zapowiada się przełomowy rok. 

Moja nowa maszyna
 Mapka:


0 komentarze: